niedziela, 21 grudnia 2014

Jeremi

Jeremi lubi być z dziadkiem, lubi wykonywać prace "niebezpieczne" pod jego nadzorem. Do takich należy niszczenie niepotrzebnych dokumentów w niszczarce. Lubi też kiedy dziadek Łukasz coś naprawia i sięga po wielką skrzynię z narzędziami...ale nade wszystko kocha swoją mamę Maję...



Maja opisała mi pewną rozmowę z Jeremim, która odbyła się po lekturze książki (wydruk  bloga) "Jeremi zmienia świat"...
- Hmm, może mi się urodzi taka mała - powiedział Jeremi.
- Może - odparła mama Maja i zaraz zapytała - a kto ją urodzi?
Jeremi po chwili zastanowienia - Nie wiem... Może ty?

niedziela, 17 sierpnia 2014

W poczekalni

Od pewnego czasu Jeremi bardzo lubi bawić się w lekarza. Ja jestem jego asystentką, która wchodzi do gabinetu z kolejnym pacjentem i opowiada o jego dolegliwościach. Potem Jeremi przystępuje do badania i wydania zaleceń. Czasami przykleja choremu plaster na bolące miejsce lub wsypuje do pyszczka tabletki ( na niby). Pacjentami są w przeważającej liczbie zwierzątka-pluszaki, ale jest też lalka po Mai. Zabawa trwa zwykle do momentu, gdy Jeremi rzuci okiem na samochody. Wtedy torba lekarska idzie na półkę...

W poczekalni


W poczekalni u doktora
jest gromadka zwierząt chora.
Kotu, gdy śpi, burczy w brzuchu,
sowa mówi tylko "uhuuuuuu",
sarna wszystkich wciąż się boi,
żółw choć idzie, prawie stoi,
zebra ma na ciele paski,
a krokodyl pysk zbyt płaski,
hipopotam ma nadwagę,
małpie trudno o powagę,
koń ma zęby jak łopaty,
a żyrafa ciało w łaty,
struś zatrzymać się nie może,
jeleń zgubił gdzieś poroże,
płacze  w kącie smutny dudek,
że na głowie nosi czubek,
a papuga znieść nie może,
piór, co w szarym ma kolorze...

Doktor zbadał każde zwierzę,
teraz myśli skąd się bierze
przekonanie w zwierząt głowach,
że normalność to choroba.

środa, 28 maja 2014

Nowa publikacja


Książeczka z moją bajeczką "Najlepiej na świecie"






Ciotka na rolkach



Ciotka na rolkach



W czasach dzisiejszych nie jedna Polka, lubi pojeździć sobie na rolkach. I w Łodzi pewna ciotka Jadwiga, na takich rolkach też chętnie śmiga. A to na pocztę, a to do kina, zgrabnie na rolkach ciało wygina. Jeździć potrafi ciotka Jadwiga, lecz z hamowania jest zawsze „figa”! Dlatego z planów nic nie wychodzi, bo ciotka krąży po całej Łodzi. Co zaplanuje, zawsze w łeb bierze, choć plany wszystkie są na papierze. Do pralni musi oddać dziś pranie, jest już u celu, ale nie stanie. Robi kolejne, szóste podejście i wciąż omija do pralni wejście. Ciąży jej wielka z pościelą paczka, już nie ma siły ciotka, biedaczka. A jeszcze przed nią fryzjer, krawcowa, czeka na odbiór jej suknia nowa. Ma także w planach, późnym wieczorem, iść na spotkanie z pewnym aktorem. Tymczasem prania wciąż nie oddała, choć z dziesięć razy pralnię mijała. Martwi się ciotka, wszystko w łeb bierze. Może załatwię to na rowerze?

poniedziałek, 26 maja 2014

Słoń w kinie

Zupełnie przypadkowo odnaleziony wierszyk...



Słoń w kinie


Słoń wybiera się do kina, a że późna jest godzina chce pojechać na rowerze. Z rowerowni rower bierze, siada... trach! Jest niewesoło, pękło z hukiem tylne koło. Myśli słoń:

 - Pojadę może na skuterze lub motorze?


Z planów jednak nic nie wyszło, bo zbyt małe było wszystko.

- Może tramwaj lub autobus dzisiaj mi zapewni dowóz?

Słoń popędził za tramwajem. Na przystanku tramwaj staje. Chociaż w środku miejsce było, nie wsiadł słoń, a pchał się siłą. Drzwi za wąskie, słoń za duży, jak tu myśleć o podróży?

W końcu poszedł na piechotę. Zmęczył się, odpocznie potem, bo już bardzo jest spóźniony. Zajął miejsce z prawej strony, w drugim rzędzie pod ekranem, przed wąsatym, chudym panem. Jedno miejsce... trochę mało, kilka by mu się przydało. Gdy słoń siadł, wybuchła wrzawa. Co się stało? Jaka sprawa?

Ludzie krzyczą z wszystkich stron: - Skąd na sali wziął się słoń? Cały ekran nam zasłania, tu nie będzie oglądania!

Słoń prostuje się i zwija, już go boli grzbiet i szyja. Nie dość, że mu niewygodnie, przyciął sobie krzesłem spodnie. A dokoła trwają wrzaski, ryki, gwizdy i oklaski. Nie wytrzymał słoń, wstał z krzesła, ochota na film mu przeszła.

środa, 9 kwietnia 2014

"Usiądź babciu ze mną na parapecie"



Dawno nic nie pisałam na blogu. Dzisiaj temat wierszyka podsunął mi Jeremi. Gramoląc się na parapet, powiedział do mnie: "usiądź babciu ze mną i potiwamy tat nodami", a usadowiwszy się wygodnie zaprezentował machanie lewą i prawą nóżką. Babcia, czyli ja, nie dała rady wcisnąć się na parapet, ale parapet też mógłby nie dać rady;), ale napisała dla Jeremiego dwa wierszyki. Żeby nie było, że babcia tylko o babci pisze;)




Babcia na parapecie


Jest taka babcia w pewnym powiecie, co lubi siedzieć na parapecie. Siedzi tak sobie całymi dniami  i ciągle macha dwiema nogami. Kiedy siedzeniem się babcia znudzi,(na hulajnodze pędzi do ludzi) jedzie rowerem do wsi,  do ludzi. Macha nogami; jedną i drugą, nim się obejrzy już jest za strugą. Domy znajomych widzi w oddali, do rozmów z ludźmi babcia się pali. Czasami nie chcą stanąć jej nogi, machając ciągle zbaczają z drogi. I znów jest babcia na parapecie, wiecie co robi? No, chyba wiecie!

Zimą, gdy tęgie przychodzą mrozy, babcia przypina do butów płozy. Macha nogami po śliskim lodzie, bo ponoć jazda jest zimą w modzie. Wiosną się huśta babcia w ogródku. Macha nogami, wpierw powolutku, potem dodaje prędkości nogom. Machają szybko, szybciej nie mogą, aż wiatr się zrywa w tej okolicy. Raz porwał kwiaty z babci spódnicy. Wróciła wtedy smutna do domu, nie powiedziała o tym nikomu. Na parapecie znów siadła babcia, machała sobie nogami w kapciach.






Szelki dziadka


Jest taki dziadek w mieście niewielkim, co do swych spodni przypina szelki. Spodnie trzymają się dobrze brzucha, bo brzuch jest wielki niczym poducha! Z brzuchem jest ciężko chodzić dziadkowi, dlatego siedzi i nic nie robi. No, prócz jedzenia i picia wody, którą się raczy wciąż dla ochłody. I bardzo dobrze by się mu żyło, gdyby ubranie się nie kurczyło. Nim minie tydzień, nawet nie cały, już sweter w brzuchu robi się mały. Za  małe też są dziadkowe spodnie, siedzieć w tych spodniach jest niewygodnie! Babcia wciąż z igłą chodzi po domu, bo chce dziadkowi w kłopocie pomóc. Szyje mu nowe spodnie naprędce, aż ma igłami pokłute ręce. Na drutach robi swetry dla dziadka, najlepsza z wszystkich, bliska sąsiadka. Bardzo starają się obie panie, lecz wszystko na nic. Czy to przez  pranie? Wystarczy wsadzić spodnie do pralki, a po wyjęciu są jak dla lalki? Taką teorię ma właśnie dziadek, który zajada drugi obiadek. Codziennie wcina tłuściutkie kury, a w nowych spodniach są już dwie dziury!

sobota, 22 marca 2014

Lala

1958 r.

Lala i "złodziej dzieci"


Mama szykowała się do wyjścia. Lala była tym przerażona, bo bardzo bała się zostawać sama w domu.  I choć w jednej części mieszkania, zajmowanego przez rodzinę dziewczynki, mieszkało małżeństwo Niemców, nie było to dla niej żadnym pocieszeniem.  Ci starsi ludzie nie znali ani jednego polskiego słowa, a  swoich współlokatorów traktowali jak intruzów, którzy wtargnęli do ich domu. Tego dnia Lala miała temperaturę i musiała jednak zostać w łóżku (...)

Lala została przeniesiona na blog zbabcinejszuflady.blog.pl

sobota, 1 marca 2014

Rozmowy z dwu i pół letnim Jeremim


Jeremi ma dwa i pół roku. Pięknie z nami rozmawia. Zna wierszyki i rymowanki. Zawsze mam wielką ochotę "zapisać" te umiejętności Jeremiego, ale jest to trudne. Najczęściej nie mam pod ręką dyktafonu, albo Jeremi recytuje biegając po mieszkaniu, albo jest zbyt zaabsorbowany innym zajęciem i nie ma ochoty czegokolwiek recytować. Zaprezentuję więc to, co mi się udało nagrać.




 
 Jeremi recytuje śmieszną rymowankę (nie wiem skąd ją zna) o bombie. Musiałam poprosić jako żyrafa, bo jako babcia nie miałam szans:)



Jeremi recytuje, na moją usilną prośbę rymowaną bajeczkę o pokrakach, co wyszły z szafy autorstwa Doroty Gellner.

Krótka rozmowa o zagubionym strażaku.

Krótka rozmowa o kotce Fierze i jedzeniu zimnej zupy.



Rozmowa o tym, co Jeremi widzi za szybą i o figlach drewnianych zwierzątek, mieszkańców parapetu.



piątek, 21 lutego 2014

Co u Żuka robiła Stonoga oraz inne bajki z bloga

 Szpileczki

Salon sprząta Żuk zawzięcie, bo wydaje dziś przyjęcie. Do sprzątania Żuk ma zapał; wszystkie kurze powymiatał, szyby w oknach wypucował i podłoga już gotowa! Czysta, gładka, no i lśniąca. Żuk podkręcił sobie wąsa, uśmiechnięty i wesoły, teraz bierze się za stoły. W mig w podkowę je ustawia. Pyszna będzie dziś zabawa! Jadła pełne są półmiski, starczy go dla gości wszystkich. Są też wina trzy antały, są delicje i specjały! 

Żuk wprowadza wnet muzyków. Jest w orkiestrze osiem smyków, bębny, trąbki, wiolonczele i dyrygent na ich czele.

Z muzykami  wszedł maestro, już przywitał  się z orkiestrą. Wszyscy stroją  instrumenty. Żuk niezwykle jest przejęty.

Teraz w drzwiach na gości czeka i już widzi ich z daleka. Lecą Ważki i Motyle, i Biedronek drugie tyle. Gąsienice pełzną w trawie, przyszli wszyscy goście prawie. I Stonoga też nadchodzi. Choć sto nóg ma, wolno chodzi, bo  się dzisiaj wystroiła, sto szpileczek założyła. 
Żuk przywitał pięknie gości, zaraz też  z uśmiechem  prosi, żeby zdjęli buty swoje, zanim wejdą na pokoje. Goście nieco zaskoczeni zostawili buty w sieni. Każdy myśli, co za moda?  Tutaj słów po prostu szkoda!
Siedli goście wokół stołu, skosztowali już rosołu, zjedli pieczeń i pierogi, a tu nie ma wciąż Stonogi. Wściekła , sama w sieni siedzi, ze szpilkami  wciąż się biedzi. Zdjęła właśnie ósmą parę. Zerknęła  przez wąską szparę; goście jedzą, piją wino. Musi szybko się uwinąć, bo nic dla niej nie zostanie! Tyle nóg mieć, to skaranie! Wreszcie jest ostatnia para, do salonu wejdzie zaraz!  Bardzo cieszy się Stonoga, ale co to? Olaboga! Już skończyło się przyjęcie. Żuk zaciera mocno ręce, bo udało się wspaniale. To był bal nad wszystkie bale! Goście buty zakładają, troszkę inne zdanie mają. Jak tu tańczyć tanga, walce, gdy są gołe u nóg palce? Motyl zrobił się  ponury; ma w skarpetach cztery dziury! Ważka suknię podeptała, bo obcasów swych nie miała! Biedronka się przewróciła,wszystkie kropki pogubiła! Pożegnali goście Żuka, a Stonoga  właśnie  szuka szpilki  z ósmej,  prawej nogi, bo szykuje się do drogi.

***

Kapelusze



Po południu dwie żyrafy, przeglądały rzeczy z szafy. Przymierzały kapelusze pełne piór jak pióropusze i filcowe z ozdobami, aksamitne z woalkami. Z wielkim rondem, z małym daszkiem, przewiązane wokół paskiem. Zgrabne toczki i kaszkiety przymierzały, lecz, niestety, przejrzeć się nie były w stanie, bo wysokie były panie. W drzwiach trzydrzwiowej, wielkiej szafy miały lustro  dwie żyrafy, ale w lustrze się odbija zamiast głowy, tylko... szyja.

Trudno - mówią dwie żyrafy i znów grzebią wewnątrz szafy - nie będziemy smutne wcale, przymierzymy sobie szale!

***

Modelka



Pławiąc się  w przyjemnej  wodzie, Hipcia myśli wciąż o modzie: "Me sukienki wyszły z mody, nie dodają mi urody!"


Umówiła się z krawcową, niech jej szyje suknię nową.


Przyszła Hipcia do przymiarki, ma z wrażenia wszędzie ciarki.  Suknia piękna, dla modelki, ma falbanki, dekolt wielki, deseń w kwiaty, muślinowa. Stara przy tej, niech się chowa! U krawcowej, do lusterka w nowej sukni Hipcia zerka.


Nie zmieściła się w nim cała, widać tylko część jej ciała! Rozwścieczona tym co widzi, tak z krawcowej sobie szydzi:


- Zły jest fason tej sukienki, a materiał niezbyt cienki. Jestem w niej okropnie gruba! Nie udała się ta próba. Kiepska z pani jest krawcowa, niech tę suknię pani schowa! No i poszła wprost do wody, bo  na dziś ma dosyć mody!

***

Najpiękniejsza



Raz ropucha nad bajorem rozmyślała tak wieczorem:


"Jestem zwinna, bardzo ładna. Taka nie jest prócz mnie żadna! Zalet mam ponad trzydzieści i w mej głowie się nie mieści, że mimo mego oblicza nie ma przy mnie królewicza!"


Obok szedł do wody rak; krok do przodu i krok wspak. Kiedy spojrzał na ropuchę, biedak padł do góry brzuchem. Zobaczyła to ropucha, uśmiechnęła się od ucha:


- Ma uroda, bez wątpienia, tu powodem jest omdlenia!


Gdy się ocknął biedny rak, już nie robił kroków wspak. Jak szalony gnał do wody, miał ropuszej dość urody!

***

Paski



Pewna zebra czarno-biała krąg przyjaciół swoich miała. Gdy wydała raz przyjęcie, nikt nie lubił jej już więcej! Przez calutkie to spotkanie kręciła się po dywanie i czekała na pochwały, że ma deseń doskonały:


- Przecież biało-czarne pasy, to jest deseń pierwszej klasy!


Lis zauważył od niechcenia:


- Zebra jakoś nam się zmienia: najnudniejsza jest na świecie, paski brudne ma na grzbiecie. Nie zaprzeczy także nikt, że jej uśmiech z pyska znikł.


Pożegnała zebra gości. Cała  miota się ze złości! Obejrzała w lustrze ciało: - Nic z paskami się nie stało!


Wierząc jednak w lisie słowa, wnet zaczęła grzbiet szorować. No i zebra szorowała każdy skrawek swego ciała. Tyle siły z siebie dała, że została... całkiem biała!

***

Fryzura



Przyszła kura do fryzjera. Jest nim lis, stary przechera. Wiąże kurze pelerynkę i niewinną stroi minkę:


- Jaką zrobić mam fryzurę, by upiększyć panią kurę?


Kura coś pod dziobem gdacze, a lis wokół krzesła skacze, kręci pióra i podcina, zaczesuje i wygina. Lecą na podłogę pióra, już wyłania się fryzura. Lis ma jeszcze wielką chęć na ostatnich kilka cięć. Wreszcie zabrał pelerynę. Kura ma nietęgą minę. Z piór nic prawie nie zostało, a zapłacić ma niemało.


Kiedy poszła sobie kura, lis z podłogi zgarnął pióra. Ma poduszkę z pierza teraz, fryzjer lis, stary przechera.

***

Żabie udka



Pewna żaba, całkiem spora, mieszkała na dnie  bajora. Była  właścicielką łodzi, co została po powodzi.


Raz w bajorze dla ochłody, bocian szukał chłodnej wody.


Prosił żabę, bardzo grzecznie, tak by czuła się bezpiecznie, niech pozwoli mu bez trwogi w zimnej wodzie zmoczyć nogi.


Pragnie też posiedzieć w łodzi, bo w upale ciężko brodzić.


Choć boćkowi nie wierzyła, myśli żaba: "Będę miła!"


Bocian z wdziękiem wsiadł  do łodzi, połknął żabę:


- O co chodzi?


Kłamać umiał tak jak nikt, wszystkim więc wyjaśnił w mig:


- Ktoś zjadł udka żabie oba! Ja nie biorę żab do dzioba! Ale są takie  niecnoty, co nam robią wciąż kłopoty. Jedzą żabich udek wiele w świątki, piątki i niedziele. By to ukryć, proszę pana, piszą bajki o bocianach!

***

Wielkie damy



Kaczka z kurą, przyjaciółki, uradziły raz do spółki, że do miasta się wybiorą, wieczorową letnią porą. Do teatru pójdą - jakże, może do kawiarni także?  Cały drób był zniesmaczony: - Przecież pomysł to szalony!  Czy normalna to jest sprawa,  by drób sztuką się napawał? Czy ktoś widział kaczkę z kurą jak się raczą konfiturą?  Przyjaciółki nie słuchały,  plan ich wszak był doskonały. Nie udało się go zganić, bo uwagi miały za nic. I tak, gdy nadeszła   środa, powiedziały: - Czasu szkoda! Założyły kapelusze i ruszyły z animuszem.


W mieście ruch i straszny hałas. Wszystko dzieje się tu naraz. Suną  sznury samochodów, z tysiąc jest ruchomych schodów. Na chodnikach tłumy ludzi. W przyjaciółkach lęk to budzi. Stoją nieco zagubione: - Jak tu przejść na drugą stronę? Zobaczyły jakieś światło: - Tu przejść chyba będzie łatwo. Gdy włączyło się czerwone, przyjaciółki ośmielone na ulicę weszły razem. A tam jadą pełnym gazem samochody, jak szalone! W jedną stronę, w drugą stronę… Poszły w ruch klaksony wszystkie, hamowanie z opon piskiem! Rozwścieczeni zaś kierowcy, dali upust swojej złości: - Ptasie móżdżki, wielkie damy! Zaraz wam nauczkę damy. Oskubiemy was z piór wszystkich i traficie na półmiski! Przyjaciółki zawróciły. Więcej już nie miały siły, by rozrywki szukać w mieście, dość go miały jednocześnie. Z życiem ujść  im się udało,  a to przecież jest niemało. Zdjęły z głowy kapelusze i wróciły pod swą gruszę. Siedzą cicho obie w domu i nie chwalą się nikomu. Pamiętając o przygodzie, powtarzają sobie co dzień: - Gdy chcesz przejść na drugą stronę, przechodź kiedy jest zielone!

***

Wilcze specjały



Wilk otworzył restaurację: - Zaserwuję tu kolacje. Podam gościom swe specjały, bom jest  kucharz doskonały!


Biały toczek, biały fartuch, z gotowaniem nie ma żartów. Wilk na czwartek prosi gości, niech w tym dniu nikt z nich nie pości! Pieczeń już gotowa prawie. Wilk przygląda się potrawie; jeszcze soli, pieprzem sypie i próbuje czy nie szczypie. Coś brakuje tej pieczeni, coś w jej smaku chce wilk zmienić. Dodał jeszcze kminku troszkę. Poda ją z zielonym groszkiem. Wilk ukroił kęs niemały. Cóż, smak nie jest doskonały. Wilk się głowi: - Co tu dodać, żeby gości zaszokować? Już gotowe są ziemniaki, nać z pietruszki i buraki. Ale pieczeń nie gotowa, znów jest smaku próba nowa. Potem piąta i dziesiąta, wilk po kuchni wciąż się krząta. Wreszcie smak go zadowala. Wilk spogląda: pełna sala! Już wynosi swe półmiski, śle uśmiechy wokół wszystkim. Zapłacili goście sporo za kolację późną porą. Gdy spojrzeli na półmiski ich nadzieje zaraz prysły, że najedzą się u wilka i wybiorą potraw kilka. Bo na stołach  widok  taki: zimny groszek i ziemniaki, są  buraki też czerwone suto octem przyprawione. Koło natki, tej z pietruszki, leżą mięsa dwa okruszki. Tyle zostało z pieczeni, którą wilk próbował zmienić!

***

Sportowiec



Przyszła zima nie na żarty! Wilk wybiera się na narty. Jedzie prosto do kurortu zakosztować nieco sportu. Spakowane już bagaże: - Jadę i wszystkim pokażę jak się śmiga na dwóch deskach, dla mnie jazda, to jest pestka! Kto z was mi dorówna kroku, zmierzy ze mną się na stoku? Choćby nie wiem co, ktoś robił, nie dorówna nikt wilkowi!


Już przyjechał wilk na miejsce, do wyciągu jest w kolejce. Szybko wjechał na sam szczyt. Spojrzał w dół i...zapał znikł. Oczy mocno wilk zamyka, drży ze strachu jak osika. Jedno tylko ma marzenie; z góry zejść na równą ziemię!

***

Awantura



Na podwórku już od  rana wrzawa  trwała niesłychana! Kłóciły się  z kaczką kury i nie było tam kultury! (W uszach mam wciąż wrzaski kurze, lecz ich tutaj nie powtórzę.)  Kacze kwaki, kurze gdaki usłyszały wnet prosiaki. Z błota szybko się zerwały, bo ciekawość wielką miały, o co znowu chodzi kurom, jaką sie zajmują bzdurą. Popędziły całe w błocie, tam gdzie kłótnia trwa przy płocie. Kwiczą głośno i donośnie budząc wszystkich bezlitośnie !


Te prosiaków straszne kwiki obudziły trzy indyki. Poprawiły swe korale i do kłótni! Dalej, dalej! . Zagłuszyły kwaki, gdaki, ciszej kwiczą też prosiaki. Jeden indyk, bardzo młody, chce w gulganiu iść w zawody.


Hałas dotarł do perliczek, co grzebały obok tyczek. Choć ziarenka smakowały, kłótnia, kąsek niebywały! Pozbierały się czym prędzej, jedna z drugą szybko pędzi, by przyłączyć się do stada. Zostać z boku nie wypada!


Ten męczący wrzask perliczek sprawił, że mały jamniczek na swych krótkich przybiegł nogach, choć dość długa była droga. Przy szczekaniu szczerzy zęby, spod łap lecą kurzu kłęby! Jamnik jest w swoim żywiole. Inni wrzeszczą stojąc w kole.


Hałas usłyszała krowa, już nieść pomoc jest gotowa. Szybko trawę rzuć przestała i ruszyła, tak jak stała. Myśli krowa, co się stało i pomysłów ma niemało skąd ten hałas, krzyki skąd? Czy potrzebny będzie sąd?


Może kury się dziobały, bo do tego powód miały? Często kłócą się ze sobą, gdy dogdakać się nie mogą!


Albo kaczka coś zgubiła i dla innych  jest niemiła?


Może to jednak  indyki pomieszały swoje szyki? Tarmoszą się za korale i ustąpić nie chcą wcale!


O perliczkach myśli krowa i już przysiąc jest gotowa, że się kłócą piękne panie kto ładniejsze ma ubranie!


Albo chodzi o prosiaki! Mają zawsze problem taki, by pomieścić się w kałuży, co chłodzeniu w upał   służy!

Został jeszcze pies jamniczek. To jest mały rozbójniczek! Pewno ugryzł kogoś w nogę! Straszne rzeczy! Ja nie mogę!


Krowa dość myślenia miała, bo ją głowa już bolała!


Gdy podeszła do gromadki, widok był niezwykle rzadki! Wszyscy wrzeszczą z całą mocą, wciąż trwa kłótnia, tylko o co? Porozmawiać chciała krowa, ale każdy głowę chowa. Pierwsza kaczka się zerwała, swój ogonek pokazała i odeszła gdzieś bez słowa. Z kaczką taka jest rozmowa! Głośne dotąd trzy indyki, w dziobach zamknęły języki. Siadły cicho i w zapale rozplątują swe korale! Wycofały się perliczki i pobiegły tam gdzie tyczki. Jamnik także przestał szczekać. Ani chwili nie chciał czekać. Ruszył na swych krótkich nóżkach grządką, gdzie rosła pietruszka.


Oczywiście i prosiaki nie wiedziały kto to taki był dziś sprawcą awantury. Może coś powiedzą kury?


Ale zawstydzone kury, wydziobując w ziemi dziury, coś pod dziobem pogdakały. O co poszło? Zapomniały!

***

Najlepiej na świecie

 

Najlepiej na świecie


Przedszkole na leśnej polanie, do którego chodziły małe zwierzątka mieszkające w pobliżu, prowadziła sowa Stefania. Była bardzo mądra i mimo że wszystkie  inne sowy w dzień zazwyczaj spały, ona w tym czasie opiekowała się najmłodszymi mieszkańcami lasu.

W przedszkolnej grupie znalazły się dwa liski: Rudek i Kitek, sarenka Emilka, jelonek Rożek, wiewiórka Klementynka, wilczek  zwany Burym, a także  rodzeństwo zajączków, które nikt nie rozróżniał i które nazywano Szaraczkami oraz mały jeżyk zwany Igiełką z tego powodu, że był dziewczynką. Zwierzątka chętnie się uczyły i jeszcze chętniej bawiły. Wiele już umiały. Były zwinne; niektóre  szybko biegały,  inne potrafiły się wspinać na wysokie drzewa, jeszcze inne popisywały się slalomem między drzewami. Uwielbiały wspólne zabawy w berka lub chowanego, albo w „ciepło-zimno”. Znały też mnóstwo bajek, które opowiadała im sowa Stefania. Chętnie śpiewały piosenki i recytowały wierszyki. W przedszkolu dni mijały im beztrosko i szczęśliwie.

Stefania pragnęła, by jej przedszkolaki były coraz mądrzejsze i wciąż rozwijały swoje umiejętności. Często organizowała dla nich różne zawody i konkursy, w trakcie których maluchy mogły pokazać swoją mądrość, zwinność i spryt. W biegach zazwyczaj zwyciężali Emilka i Rożek, a we wspinaniu się na drzewa Klementynka, w slalomie między drzewami prawie zawsze najlepsze były Szaraczki. Sowa Stefania dążyła do tego, by każdy maluch odnosił sukcesy, dlatego wymyślała dla nich specjalne zadania. Dzięki temu wygrywały i zajączki, i wilczek, i wiewiórka, i liski, sarenka i jelonek.

I tylko Igiełka nigdy nie poznała smaku zwycięstwa. Ilekroć była proszona o wykonanie jakiegoś zadania, albo ćwiczenia natychmiast zwijała się w kłującą kulkę i nie reagowała na żadne prośby i zachęty. Potrafiła w tym stanie spędzić cały dzień i dopiero o zmroku słychać było jak tupta na swoich nóżkach w kierunku  domu. Sowa Stefania była bardzo zmartwiona nieśmiałością i brakiem wiary w swoje siły Igiełki. Wiele razy próbowała z nią rozmawiać i przekonywać, że powinna chociaż spróbować robić to, co inne zwierzątka. Ale Igiełka wciąż powtarzała, że nic nie potrafi i boi się, że wszyscy będą się z niej śmiać. Przecież nie umie ani szybko biegać, ani tym bardziej wspinać się na drzewa, a jak ktoś da jej berka, to zostanie nim już na zawsze. Kiedyś Igiełka dała się namówić do zabawy w chowanego. Ukryła się w suchych liściach leżących pod brzozą. Niestety, Klementynka, która szukała zwierzątek, tak niefortunnie skoczyła na usypaną z liści górkę, w której siedziała Igiełka, że wbiła sobie w łapkę jej kolec. Wiewióreczka długo płakała i trzeba było wezwać doktora, by wyciągnął  ten kolec i opatrzył łapkę. Od tamtego czasu Igiełka nigdy już nie bawiła się nawet w chowanego. Wciąż była smutna i zamyślona. Chciała tak jak inne zwierzątka popisywać się tym, co potrafi robić najlepiej na świecie, ale ona przecież nic nie potrafiła. W dodatku, wkrótce po zdarzeniu z kolcem, zwierzątka zaczęły wyśmiewać  się z Igiełki. Mówiły, że jest małą niezdarą, że pokłuła Klementynkę i nie umie się bawić nawet w berka. Igiełka coraz rzadziej przychodziła do przedszkola. A jeśli już przyszła, to zwijała się w kuleczkę i tak spędzała cały dzień.

Sowa Stefania nie wiedziała co się dzieje z Igiełką, dlaczego jest coraz gorzej.  Pewnego dnia pozwoliła swoim przedszkolakom bawić się na polanie, a sama tylko je obserwowała. Gdy Igiełka zjawiała się wśród zwierzątek, wszystkie  otoczyły ją kołem i zaczęły wykrzykiwać: „Igiełka nie biega! Igiełka nie skacze! Zwija się w kulkę i płacze! Raz, dwa, trzy beksą jesteś ty!” I jak na komendę wszystkie wskazywały na drżącą z żalu i bezsilności Igiełkę, która oczywiście  po tych słowach  natychmiast zwinęła się w kulkę. Sowa mocno się zdenerwowała. Poprosiła zwierzątka, by usiadły we wskazanym miejscu i długo z nimi rozmawiała. Wieczorem odwiedziła rodziców Igiełki. Poprosiła, by opowiedzieli jej o swojej córeczce. A kolejny dzień przyniósł wiele niespodzianek.

Od rana wszystkie zwierzątka podchodziły do Igiełki i zapraszały ją do zabawy, obiecując, że już nigdy nie będą się z niej wyśmiewać. Pytały też ciekawie, co potrafi robić najlepiej na świecie. Ale o tym dowiedziały się dopiero później. Właśnie zbliżał się dzień mamy. Sowa Stefania zaplanowała, że przedszkolaki zrobią dla swoich mam laurki. Każdy zrobi taką, jaką potrafi. Zwierzątka uwielbiały takie zadania, dlatego wszystkie natychmiast zabrały się do pracy. Mimo tej radości, już po chwili przy stoliku sowy Stefanii ustawiła się kolejka potrzebujących pomocy. A to żeby wyciąć, a to przykleić, a to narysować, a to wymyślić.

Tylko Igiełka wszystko robiła samodzielnie. Przygotowała liść łopianu, wyjęła jeden kolec i przywiązała do niego błyszczącą nić pajęczą. Zupełnie sama, bez pomocy kogokolwiek wyhaftowała piękne, lśniące kwiaty. Gdy zobaczyły to inne zwierzątka zaczęły prosić, by także na ich laurkach Igiełka wyhaftowała choć po jednym, małym kwiatku. Kiedy laurki były już skończone, sowa Stefania zapytała zwierzątka, która podoba im się najbardziej. Wszystkie maluchy zgodnym chórem odpowiedziały, że oczywiście ta zrobiona przez  Igiełkę. Wtedy sowa Stefania  powiedziała, że bardzo się cieszy, bo teraz już wie, że każdy z jej przedszkolaków, także Igiełka, potrafi robić coś najlepiej na świecie.

***

środa, 19 lutego 2014

Pozbierane propozycje

Przyjaciółka


Przyjaźń, pewno dobrze wiecie, cenna jest, jak nic na świecie! Kaczka o tym usłyszała, przyjaciółki więc szukała.

I znalazła! Co wy na to? Na podwórku, tuż za chatą. Jest nią zwykła kura biała,
lecz w przyjaźni doskonała!

Odtąd kaczka z przyjaciółką kwakała o wszystkim w kółko. Często jednak plotkowała,
bo też dar do tego miała.

Od ploteczek kura stroni, lecz już kaczka za nią goni, by przyczepić komuś łatkę,
by obgadać znów sąsiadkę.

Kura, znana z cierpliwości, wciąż na kaczkę się nie złości; wysłuchuje, odpowiada,
chociaż  wcale nie jest rada! Wreszcie kaczce wygdakała o przyjaźni i dodała:

"Mówmy o nas, bardzo proszę, bo tych plotek ja nie znoszę!"

Kaczka nie czekała długo, przyjaciółkę ma już drugą. Kurę przed nią obgadała,
przyjaciółka doskonała!


***

Ząbki


Pewien Jasio, całkiem mały, miał garnitur ząbków białych. Gryzł ząbkami rzeczy wiele; jabłka, gruszki i morele. Gryzł cukierki, czekoladki, pączki, ptysie i roladki.

Gryzł też mięso i ziemniaczki, i paluszki  takie z maczkiem. Ząbki mocno pracowały, były zdrowe, siłę miały.

Wieczorami, no i z rana, ząbki myć kazała mama.

Jaś wykręcał się od tego, aż tu w końcu, dnia pewnego, już nic ugryźć nie potrafił,
bo ból ząbka chłopca trapił. Kiedy płaczu był Jaś bliski,  poszedł z mamą do dentysty.

Doktor zaplombował ząbka i uchylił wiedzy rąbka - W ząbku dziura się zrobiła,
bo dziecina go nie myła! Myj więc ząbki zuchu mały, by Cię nigdy nie bolały!

***

Spacer w deszczu


Dziś nie wyszedł Jaś na spacer, bo od rana niebo płacze. Lecą deszczu wielkie krople, cały świat za oknem moknie! Jaś przykleił nos do szyby i jest bardzo nieszczęśliwy, bo nie pójdzie na plac zabaw, z kolegami nie pogada! Po mieszkaniu  Jaś się snuje, niczym dziś się nie zajmuje. Próżno patrzą w jego stronę książki równo ustawione. Do zabawy są gotowe cztery autka prawie nowe, klocki, kredki, malowanki, dzwonki, trąbka i organki.  Są gotowe także misie, by zabawiać Jasia dzisiaj. Wyglądają wciąż z szuflady, lecz na Jasia nie ma rady!

Ja też chcę Jasiowi pomóc, bo z uporem siedzi w domu.

- Jasiu,  ja cię bardzo proszę, pelerynę włóż, kalosze i na spacer idź, jak co dzień.

Nie rozpuścisz się wszak w wodzie!

***


Kałużniacy


Kiedy pada, leje, siąpi, kiedy niebo słońca skąpi, kiedy drzewa tracą liście, to jest jesień oczywiście!
A kto lubi deszcz i słotę, gdy iść musi na piechotę? Gdy, co krok nowa kałuża z mgły na drodze się wynurza? Ja nie lubię, mój kot też, kiedy z nieba leje deszcz!
Więc siedzimy smutni w domu i nikt nam nie umie pomóc.
Ale wierzcie, są i tacy, bardzo dzielni Kałużniacy, co gdy zrobią się kałuże, wybiegają na podwórze. Deszczu wcale się nie boją, pod parasolem nie stoją. Wybierają te kałuże, co głębokie są i duże. Skaczą śmiejąc się   wesoło, woda pryska spod nóg wkoło.
Ciap, ciap, chlap, chlap, no i proszę, co potrafią ich kalosze!
Po zabawie Kałużniacy zabierają się do pracy, bo choć fajna ta przygoda,
to z ubrania kapie woda!


***


Wilk


Pewien Wilk, raczej ponury, jadał dotąd tylko kury. Aż tu nagle, dnia pewnego, postanowił coś nowego.

Wyjął rzeczy ze swej szafki, spodniom podwinął nogawki, włożył bluzę i skarpety.

Popatrz, Wilk z innej planety!  W tym ubraniu zachwyt budzi i wśród zwierząt, i wśród ludzi!

Śląc uśmiechy w różne strony, Wilk już pomysł ma szalony!

Do bajeczki się zakrada...Po to była maskarada! A że bal to, a nie knieja, więc udaje wodzireja!

Kogut, Świnka i Kapturek, co liliowy ma mundurek, tańczą do muzyki w koło, a Wilk myśli, marszczy czoło i  do tańca prosi Świnkę. Na jej widok łyka ślinkę.

Nie minęło minut sześć, a Wilk zdążył Świnkę zjeść!

Teraz na Kapturka pora. I z tym daniem się uporał, szybko wytarł brodę ścierką, wypił wody też wiaderko.

A na deser Kogut stary. Oj! brzuch boli, nie do wiary! Do szpitala na sygnale wieźli Wilka, by żył dalej.

Brzuch przecięty,  wyszła Świnka, potem Kogut i dziewczynka.

Lekarz zaszył brzuch Wilkowi, do rozmowy jest gotowy.

Wilku bury, będę srogi, źle wybierasz życia drogi! Zamiast mięsa i tłuszczyku, jedz warzywa rozbójniku! Jedz marchewki w szarym sosie, a nie różowiutkie prosię!

Po jedzeniu szoruj zęby,  by ozdobą były gęby!

Wilk ze wstydu uciekł w knieje. Nie wie nikt, co się z nim dzieje.

Ja nie tęsknię za nim wcale, wciąż omijam wszystkie bale!

***

Krasnalowa chatka


Krasnal razem z Krasnalową budowali chatkę nową. Z herbatników były ściany, waflem sufit wykładany. W ścianach piękne okiennice, a pod nimi trzy donice.

W tych donicach Krasnalowa słoneczniki ma hodować.

Dach z ciasteczek orzechowych, komin z rurek kakaowych. Domek pyszny, jak z obrazka! Krasnal z Krasnalową mlaska; ślinka cieknie im po brodzie, bo budują dom o głodzie! Nic nie zjedli na śniadanie, gdyż budowa to wyzwanie!

Minął dzień. Krasnali siły najzwyczajniej się skończyły…

Patrzy Krasnal, siedząc w kątku, na herbatnik w pierwszym rządku…

Nie wytrzymał! Wyrwał ciastko, schrupał i spokojnie zasnął. Krasnalowa z drugiej strony; chrup! herbatnik też zjedzony!

Rano budzą się Krasnale. Patrzą, chatki nie ma wcale! Jest stos ciastek i ciasteczek i orzeszka kawałeczek…

Teraz Krasnal z Krasnalową  znów budują chatkę nową. Wiedzą że, gdy ktoś buduje z muru cegły nie wyjmuje, bo zawali się dom cały przez okruszek taki mały!

***

piątek, 31 stycznia 2014

Rozmowy z dwulatkiem


Wracam do nagrań rozmów  z Jeremim, bo dzisiaj nasz prawie dwu i pół latek mówi znacznie swobodniej i ma nieograniczony zasób słów,którymi zgrabnie operuje. Układa pierwsze rymy, co mnie cieszy najbardziej. Muszę to zapisać, bo pamięć jest zawodna:
"Miałem ze sobą okruszki, ale zjadły je kaczuszki"  

 sierpień 2013 r.
Jeremi skończył dwa lata. Jest wspaniałym słuchaczem i cudownym rozmówcą. Ma niesamowitą wyobraźnię; odgrywa wiele ról i zachęca nas, dorosłych byśmy także zamieniali się w samochody, zwierzątka, albo postaci z poznanych bajek. By utrwalić choć odrobinkę tego, o czym rozmawia ze mną mój kochany dwulatek, wstawiam kilka nagrań (nagrania z sierpnia 2013):

                                            Jeremi, ciekawy świata dwulatek

                                      
                     Wiesz Turkotku, czyli rozmowa z dwulatkiem o pojazdach i nie tylko
             



                         Do czego służy struś, czyli rozmowa z dwulatkiem przy puzzlach:)




                   Uważaj pociągu, czyli rozmowa z dwulatkiem o bezpieczeństwie:)




                              Uwaga krowa, czyli rozmowa z dwulatkiem o odgłosach:)




                              Przyjdź Panu, czyli rozmowy dwulatka przez telefon:)








czwartek, 16 stycznia 2014

Awantura


Awantura


Na podwórku już od  rana wrzawa  trwała niesłychana! Kłóciły się z kaczką kury i nie było tam kultury! (W uszach mam wciąż wrzaski kurze, lecz ich tutaj nie powtórzę.)  Kacze kwaki, kurze gdaki usłyszały wnet prosiaki. Z błota szybko się zerwały, bo ciekawość wielką miały, o co znowu chodzi kurom, jaką się zajmują bzdurą. Popędziły całe w błocie, tam gdzie kłótnia trwa przy płocie. Kwiczą głośno i donośnie budząc wszystkich bezlitośnie!

Te prosiaków straszne kwiki obudziły trzy indyki. Poprawiły swe korale i do kłótni! Dalej, dalej! Zagłuszyły kwaki, gdaki, ciszej kwiczą też prosiaki. Jeden indyk, bardzo młody, chce w gulganiu iść w zawody.

Hałas dotarł do perliczek, co grzebały obok tyczek. Choć ziarenka smakowały, kłótnia, kąsek niebywały! Pozbierały się czym prędzej, jedna z drugą szybko pędzi, by przyłączyć się do stada. Zostać z boku nie wypada! 

Ten męczący wrzask perliczek sprawił, że mały jamniczek na swych krótkich przybiegł nogach, choć dość długa była droga. Przy szczekaniu szczerzy zęby, spod łap lecą kurzu kłęby! Jamnik jest w swoim żywiole. Inni wrzeszczą stojąc w kole.

Hałas usłyszała krowa, już nieść pomoc jest gotowa. Szybko trawę rzuć przestała i ruszyła, tak jak stała. Myśli krowa, co się stało i pomysłów ma niemało skąd ten hałas, krzyki skąd? Czy potrzebny będzie sąd?

Może kury się dziobały, bo do tego powód miały? Często kłócą się ze sobą, gdy dogdakać się nie mogą!

Albo kaczka coś zgubiła i dla innych  jest niemiła?

Może to jednak  indyki pomieszały swoje szyki? Tarmoszą się za korale i ustąpić nie chcą wcale!

O perliczkach myśli krowa i już przysiąc jest gotowa, że się kłócą piękne panie kto ładniejsze ma ubranie! 

Albo chodzi o prosiaki! Mają zawsze problem taki, by pomieścić się w kałuży, co chłodzeniu w upał służy!

Został jeszcze pies jamniczek. To jest mały rozbójniczek! Pewno ugryzł kogoś w nogę! Straszne rzeczy! Ja nie mogę!

Krowa dość myślenia miała, bo ją głowa już bolała! 

Gdy podeszła do gromadki, widok był niezwykle rzadki! Wszyscy wrzeszczą z całą mocą, wciąż trwa kłótnia, tylko o co? Porozmawiać chciała krowa, ale każdy głowę chowa. Pierwsza kaczka się zerwała, swój ogonek pokazała i odeszła gdzieś bez słowa. Z kaczką taka jest rozmowa! Głośne dotąd trzy indyki, w dziobach zamknęły języki. Siadły cicho i w zapale rozplątują swe korale! Wycofały się perliczki i pobiegły tam gdzie tyczki. Jamnik także przestał szczekać. Ani chwili nie chciał czekać. Ruszył na swych krótkich nóżkach grządką, gdzie rosła pietruszka.

Oczywiście i prosiaki nie wiedziały kto to taki był dziś sprawcą awantury. Może coś powiedzą kury?

Ale zawstydzone kury, wydziobując w ziemi dziury, coś pod dziobem pogdakały. O co poszło? Zapomniały!

środa, 1 stycznia 2014

Przedstawienie


Przedstawienie


Teodor miał sześć  lat, złotą czuprynę i brązowe, wesołe oczy. Prawie zawsze był uśmiechnięty, chętny do zabawy i odkrywania wszystkiego co nieznane. Chodził do szkolnej zerówki, która w odróżnieniu od przedszkolnej, mieściła się w budynku szkoły. Teodor był z tego bardzo dumny i zawsze podkreślał, że chodzi do szkoły i jest uczniem, a nie przedszkolakiem.  Inne dzieci z grupy czuły się raczej przedszkolakami, zwłaszcza po tym jak pani powiedziała, że pasowanie na ucznia będzie dopiero w pierwszej klasie. Ale Teodor wiedział swoje. Był uczniem i już!

Niestety, dość niecierpliwym uczniem, szczególnie  w czasie zajęć, podczas których musiał siedzieć przy stoliku i wykonywać różne zadania. Zazwyczaj pierwszy biegł  do pani pokazać, że już zrobił to, co do niego należało, bo bardzo lubił spędzać czas w kąciku z zabawkami. Był  niezadowolony, kiedy pani kazała mu coś poprawiać. Wracał do stolika powoli z pochmurną miną. Wiedział, że inni chłopcy zaraz skończą prace i zabiorą najlepsze pojazdy, i bez niego rozpoczną  budowę garażu. Pani często tłumaczyła Teodorowi, że jak będzie wykonywał  polecenia dokładniej, zajmie mu to troszkę więcej czasu, ale i tak zdąży pobawić się z kolegami. Tylko że Teodor chciał być zawsze pierwszy.


Pewnego dnia pani zapowiedziała dzieciom, że zorganizuje zajęcia teatralne. Kto będzie miał ochotę zostać małym aktorem i brać udział w przedstawieniach może się do niej zgłosić. Pani nie skończyła jeszcze opowiadać o teatrzyku, kiedy Teodor podniósł rękę i powiedział, że on się zapisuje. Pani  uśmiechnęła się do chłopca i poprosiła, by spytał rodziców, czy i oni wyrażają zgodę na dodatkowe zajęcia  syna. Oczywiście Teodor otrzymał pozwolenie i tak został aktorem „Teatrzyku Sześciolatka".  W czasie pierwszych zajęć pani ćwiczyła z dziećmi dykcję, to znaczy wyraźne wymawianie słów. Czasami było trochę śmiechu, gdy ktoś nie radził sobie z powtórzeniem wyrazu i z kołdry robiła się „kordła”,  z wiadra „wiardo”, a z gardła „gałdro”.  By zajęcia były ciekawsze,  pani od czasu do czasu  czytała dzieciom wesołe wierszyki. Robiła to tak zabawnie, że dzieci pokładały się ze śmiechu i zawsze czekały na ten moment z niecierpliwością.

Minęło kilka tygodni  i nadszedł czas wyboru sztuki, nad którą będzie pracował „Teatrzyk Sześciolatka”. Wybrano  wszystkim dobrze znaną bajkę o Czerwonym Kapturku. Przydzielanie ról nie obyło się bez sprzeczek i dąsów, ale zakończyło sukcesem. Teodor został Wilkiem. Przez chwilę zastanawiał się czy nie wolałby grać Gajowego, ale wszyscy uznali, że rola Wilka pasuje do Teodora idealnie. Największy problem był przy wyborze głównej bajkowej bohaterki, czyli Czerwonego Kapturka. Wszystkie dziewczynki chciały zagrać tę rolę. Kłóciły się między sobą i każda starała się przekonać, że tylko ona  nadaje się na Kapturka. W  końcu pani zrobiła losowanie i konflikt między dziewczynkami został szczęśliwie rozwiązany. Pod koniec zajęć każdy aktor otrzymał zapis swojej roli, której przy pomocy rodziców miał nauczyć się na pamięć. Pani powiedziała też dzieciom, że odtąd ich spotkania będą nazywały się próbami. Wszystkim bardzo to się spodobało, bo próba to coś bardziej poważnego niż spotkanie. Poczuli się jak prawdziwi aktorzy.

Teodor po powrocie do domu, natychmiast zażądał, by mama przeczytała jego rolę. Był jak zawsze niecierpliwy. Nie chciał nawet słyszeć o myciu rąk, czy zjedzeniu kanapki. Mama próbowała namówić syna, by odłożyli to czytanie na po kolacji. Teodor jednak mocno protestował i bardzo, bardzo prosił mamę, bo umierał z ciekawości jak brzmi jego rola. W końcu mama dała się namówić. Teodor znał bajkę o Czerwonym Kapturku i nie było dla niego zaskoczeniem to, co zrobił Wilk i co go spotkało na koniec. W sumie był zadowolony, że zagra tę rolę.

Zaczęły się próby, a na dworze zjawiła się wiosna. Każdy dzień był cieplejszy od poprzedniego. Teodor wyprowadził z piwnicy swój rower i wspólnie z tatą przygotowali go do jazdy. Przypomniał sobie też o leżącej na balkonie deskorolce. Na szczęście była dobrze zabezpieczona i gotowa do użycia. Piękna wiosenna pogoda sprawiła, że Teodor zaraz po powrocie ze szkoły jadł obiad i wychodził na rower, albo na deskę. Do zajęć w zerówce przygotowywał się  wieczorem. Mama codziennie przypominała Teodorowi, że powinien uczyć się roli do przedstawienia. Była gotowa i chętna do pomocy. Ale chłopiec wciąż odkładał to zadanie na potem. W czasie prób tylko jemu  wciąż musiała podpowiadać pani. Inne dzieci swoje role znały już śpiewająco. Kiedy nadeszła kolejna próba, Teodor postanowił nie wziąć w niej udziału. Następnego dnia powiedział pani, że zapomniał o Teatrzyku. Mijały kolejne tygodnie i nic się nie zmieniało. Teodor opuszczał próby, bo wciąż nie nauczył się swojej roli. Obiecywał jednak, że na następną przyjdzie napewno i wszystko będzie umiał na pamięć.

Tymczasem zbliżał się pierwszy dzień czerwca, dzień na który zaplanowano premierę „Czerwonego Kapturka”. Pani przestała już  o cokolwiek pytać Teodora. Jego rolę otrzymał inny chłopiec. Przedstawienie było przygotowane, role wyuczone, kostiumy uszyte. Aktorzy, co prawda, mieli lekką tremę przed występem, ale też bardzo czekali na ten dzień. Chcieli przecież zaprezentować się przed wszystkimi uczniami, szczególnie tymi dużo starszymi. To będzie dla nich wspaniały Dzień Dziecka.

Pierwszego czerwca Teodor nie miał ochoty iść do zerówki. Rodzice jednak nie widzieli powodu, dla którego miałby zostać w domu. Był zdrowy. Przecież wczoraj całe popołudnie spędził na deskorolce i miał doskonały humor. W końcu niechętnie, ze spuszczoną głową, Teodor podreptał do szkoły. Po drugim śniadaniu dzieci  poszły do auli. Aktorzy przygotowywali się do występu ukryci za kurtyną. Teodor był na widowni. Niektórzy chłopcy zdziwili się dlaczego nie jest z aktorami. Tymczasem dzieci zajęły swoje miejsca, rozległ się gongi i rozsunęła  kurtyna. Oczom wszystkich uczniów ukazali się ich najmłodsi koledzy z zerówki. Wyglądali wspaniale: ubrani w piękne stroje z rekwizytami w rękach. Czerwony Kapturek z koszyczkiem pełnym smakołyków, Gajowy ze strzelbą zrobioną co prawda z tektury, ale wyglądającą jak prawdziwa. Był też Wilk w fantastycznie zrobionej masce.

Teodor zamknął oczy. Był smutny i zły na siebie. Przecież jako pierwszy zgłosił  się do Teatrzyku i dzisiaj powinien stać na scenie i zbierać oklaski. Brawa widowni jeszcze bardziej psuły jego nastrój. W końcu, by się pocieszyć pomyślał: „Byłbym jeszcze lepszym Wilkiem niż Olek, tylko ta wiosna przyszła za wcześnie…” Pomyślał, ale to wcale nie poprawiło mu humoru. Wiedział przecież dobrze, że to nie wiosna była winna. A jakim byłby Wilkiem? Trudno zgadnąć, bo go nie zagrał. Jedno jest pewne, gdyby był pilny tak jak inne dzieci, dzisiejszy Dzień Dziecka byłby dla niego najpiękniejszy ze wszystkich, które pamięta. 

Kiedy Teodor wrócił do domu, mama zaraz zauważyła smutek w jego oczach. Zapytała, co go martwi. Teodor opowiedział o przedstawieniu i o tym jak bardzo żałuje, że nie chodził na próby i nie został aktorem. A przecież bardzo tego pragnął. Mama usiadła koło synka, objęła go mocno i powiedziała, że czasami trzeba  z czegoś zrezygnować, by spełnić swoje marzenia. Zapewniła Teodora, że wciąż  jeszcze ma szansę zostać aktorem, bo w szkole działa „Teatrzyk Pierwszaka”, do którego uczęszczają uczniowie z klas pierwszych. Teodor uśmiechnął się szeroko do mamy, a  w myślach przyrzekł sobie, że zaraz po wakacjach zapisze się do Teatrzyku. Tym razem na pewno zostanie aktorem!

***