środa, 12 września 2012

Historyjka o złośnicy

Pewnego gorącego dnia byłam na placu zabaw z Jeremim. Obserwowałam tam sześcio, może siedmioletnią dziewczynkę. Jej zachowanie z jednej strony mnie rozbawiło, ale z drugiej... mój wewnętrzny pedagog nie śpi. Mała poprosiła panią siedzącą na ławce, by popilnowała jej zwierzątko, bo chce pobawić się chwilkę. Nieobecność przeciągnęła się mocno, a potem z obrażoną miną zgłosiła pretensje; jakim prawem ktoś dotykał jej własność. Gdy mała  zapytała kto ruszał jej zwierzątko zostawione na pastwę losu na kilka godzin, udzieliłam jej  "reprymendy". Chyba zrozumiała o co chodzi...a chodzi o to, że jeszcze nie nadszedł czas, by rodzice kupili jej żywe zwierzątko...

Przyszła na placyk pewna dziewczynka.
Miała na smyczy zwierzątko małe,
lecz  porzuciła swego pupila 
na dwie najdłuższe godziny całe!

Siedział na ławce zwierzaczek biedny
obok mamusi innej dziewczynki.
Tęsknił za panią, było to widać;
bo robił bardzo żałosne minki.

Kto mógł, pocieszał zwierzaczka tego;
głaskał, czasami nosił na rękach.
Tylko nie przyszła, ani na chwilkę,
ta jego pani, dziwna panienka! 

"Przecież zajęta była!" ktoś powie.
Owszem, hasała  z dziećmi innymi;
biegała, grała z chłopcami w piłkę 
przez dwie tak bardzo długie godziny!

W końcu znudziły się jej zabawy
i przypomniała sobie zwierzaka!
Przyszła do ławki, na której został.
Patrzy, pozycja jego nie taka!

"Kto ruszał mego zwierzaka?" pyta.
"Jakim go w ogóle dotykał prawem?"
Złośnica wyszła z małej dziewczynki!
Czas z historyjką kończyć zabawę!

Chcę teraz dzieci pocieszyć szybko.
Na smyczy była jaszczurka zwinna,
lecz nie prawdziwa, tylko z plastiku!
Czy z taką panią mogła być inna?