poniedziałek, 18 listopada 2013

Kto zamieszkał w babcinej szafie

W pokoju babci stała wielka, sosnowa szafa. Zajmowała całą ścianę. Była szeroka i głęboka, co znaczyło, że można w niej zmieścić bardzo dużo rzeczy. Na szafie babcia ustawiła paprocie w doniczkach i wazony, do których od czasu do czasu  wkładała kwiaty lub gałęzie. Kwiaty były zwykle darowane przez bliskich. Gałęzie pochodziły  ze ścinanych w okolicy krzewów. Babcia uważała, że szkoda marnować pięknych roślin, ale panowie z sekatorami, czyli specjalnymi nożycami do cięcia gałęzi uważali inaczej.  Co jakiś czas przycinali rośliny, a babcia przynosiła gałęzie do domu i układała je w wazonach. Czasami pochodziły z krzewów akacji  i wtedy dom przepełniony był cudownym zapachem.
Szafą nikt się specjalnie nie interesował.  Także Marysia  odwiedzając  babcię po zajęciach w przedszkolu, nie zwracała na ten wielki mebel uwagi. Czasami tylko ktoś wyjmował  lub wkładał do szafy pościel. I tak było aż do dnia, w którym wydarzyło się coś niezwykłego.
Po wyczerpującej zabawie w berka z dziećmi w parku i zjedzeniu obiadu, Marysia czuła się trochę zmęczona. Wzięła swoją poduszkę i położyła się na łóżku w pokoju babci. Spała kilka dobrych godzin. Gdy się obudziła, ze zdziwienia przecierała oczy. W  sześciu oknach znajdujących się w  drzwiach wielkiej szafy, widać było postaci sześciu różnych dzikich zwierząt. Marysia zamykała i otwierała  oczy, by upewnić się, że to nie jest sen. Ale to była prawda! W szafie zamieszkały zwierzęta! Na samej górze, po lewej stronie Marysia zobaczyła  Lwa. Miał rozwichrzoną grzywę, otwartą paszczę, w której lśniły wielkie białe zęby i ostre kły.   Piętro niżej mieszkała Zebra cała w czarno – białe paski.  Uśmiechała się dobrotliwie pokazując swoje równe, zupełnie niegroźne zęby.  Marysia zaraz to dostrzegła i odwzajemniła uśmiech. Na parterze po lewej stronie szafy mieszkał Słoń. Jego trąba wiła się na zewnątrz okna. Słoń sprytnie przytrzymywał jej końcem czerwone jabłko.  Marysia zastanawiała się przez chwilę czy słonie jedzą jabłka,  czy służą  im one tylko do zabawy. Pobiegła nawet zapytać o to babcię. Babcia nieco zdziwiona pytaniem, zajrzała do książki o zwierzętach i powiedziała: — Jest tu napisane, że słonie jedzą owoce,  więc pewno jabłka też są ich przysmakiem.
Marysia podziękowała babci i wróciła do pokoju, by poznać kolejnych mieszkańców szafy.  Po  prawej stronie , na samej górze dziewczynka zobaczyła wesołą Małpkę. Wisiała  na grubej lianie i  uśmiechała się figlarnie.  Marysia zauważyła, że  ogonek Małpki owinięty jest wokół żółtego banana.  Zaraz   przypomniała sobie jak małpy w ZOO sprytnie obierały banany ze skóry i zjadały je z wielkim apetytem.
Razem z Marysią Małpkę obserwowała Żyrafa mieszkająca  piętro niżej. Jej długa szyja pozwalała zajrzeć do okna Małpki. Żyrafa przeżuwała jakieś liście i zabawnie poruszała przy tym  uszami. Przez moment Marysia miała wrażenie, że są to liście akacji, której gałęzie stały w wazonie na wielkiej szafie. Ale nie miała pewności czy mimo długiej szyi Żyrafa sięgnęłaby tak wysoko. Najniżej po prawej stronie szafy mieszkał Krokodyl. Wylegiwał się leniwie na parapecie swojego okna z lekko otwartą  paszczą, w której widać było ostre, trójkątne  zęby.
Marysia jeszcze raz popatrzyła na nowych lokatorów szafy i uśmiechnęła się do wszystkich serdecznie, bo bardzo  cieszyła się z ich obecności.
Tymczasem  zwierzęta  rozglądały się ciekawie wokół  i wkrótce każde z nich  spostrzegło swoich sąsiadów.  Na widok innych zwierząt pierwszy odezwał się Lew. Zaryczał groźnie i  pokazał wszystkim nie tylko swoje ostre kły, ale też ogromne pazury.
— Uwaga! — ryknął — mówi do was Lew!  Król Lew! Jestem tutaj najważniejszy! — zakończył swoje krótkie wystąpienie.
Zebra, która mieszkała tuż pod Lwem,  przestała się uśmiechać i  uciekła w głąb  pokoju.  Ze strachu nawet się nie przedstawiła. Słoń za to zachował spokój. Był  przecież największym zwierzęciem, dlaczego więc miałby się kogokolwiek bać?  By zaznaczyć swoją obecność zatrąbił głośno i przeciągle, a potem powiedział:
— Jestem Słoniem. Jestem wielki m Słoniem! A do tego mam najwspanialszą  na świecie trąbę i jeszcze wspanialsze ciosy!  To ja jestem tutaj najważniejszy! — przekonywał  innych.
Po tych słowach  podniósł wysoko trąbę, z której jak z fontanny wyleciały strumienie wody.  Zaskoczona  Marysia nie zdążyła uciec. Była cała mokra i trochę zła, że Słoń nie uprzedził o swoich zamiarach. W tym momencie rozległy się brawa. To  klaskała wesoła Małpka sprytnie przytrzymując się  liany samymi nogami.  W ten sposób zwróciła na siebie uwagę pozostałych zwierząt. Zaraz też  z wielką zwinnością wykręciła  w powietrzu fikołka i  skoczyła na parapet. Była z siebie tak zadowolona, że przez długą chwilę radośnie piszczała.  Marysia odruchowo zatkała uszy, bo małpi krzyk był strasznie głośny. Zaraz po nim Małpka  zaczerpnęła powietrza i powiedziała:
—  Jestem bardzo sprytną Małpką. Potrafię robić tak wiele rzeczy, że to ja jestem najważniejsza!
Słowa małej Małpki  zdenerwowały  Lwa. Chciał już przypomnieć o swojej sile, ale głos zabrała Żyrafa.
— Phiii, myślałby kto, że taka mała Małpka może być najważniejsza! Najważniejsza jestem ja, bo mam najdłuższą szyję! — wyjaśniła.
W tym momencie obudził  się Krokodyl.  Słysząc przechwałki  Żyrafy doszedł do wniosku,  że warto  coś dobrego powiedzieć  o sobie.
— To ja, Krokodyl! — krzyknął głośno, by wszyscy go usłyszeli.
—  Mam wspaniałe i mocne zęby.  Mogę nimi gryźć najtwardsze rzeczy!— pochwalił się i by nie być gołosłownym, szeroko otworzył paszczę.
Nie doczekawszy się zachwytów;  żadnych ochów  ani  achów  lub chociażby gromkich braw, zapytał: — Kto mi nie wierzy?
Oczywiście wszystkie zwierzęta uwierzyły Krokodylowi na słowo. Nikt nie chciał sprawdzać na sobie możliwości jego paszczy. Ale wystąpienie Krokodyla  jeszcze bardziej rozzłościło Lwa. Króla Lwa.
—  Co ty pleciesz? — zaryczał  —  To ja mam najmocniejsze zęby i  jestem najsilniejszy z was!
Po tych słowach natychmiast odezwał się Słoń:
— Najsilniejszy to jestem ja!  Widzieliście ile drewnianych bali potrafię unieść?   Możemy się siłować! —  zaproponował.
Lew jednak nie chciał nic dźwigać, bo nigdy tego nie robił i uważał, że nie jest mu to do niczego potrzebne. Wtedy do kłótni wtrącił się Krokodyl. Krzyczał, że i tak  on jest najsilniejszy i świetnie pływa, i nikt mu nie dorówna.  Zaraz swoje trzy grosze wtrąciła Małpka. Wykrzyczała, że ona wszystkich siłaczy pokona fikołkami.  I w ten sposób kłótnia o to, kto jest najważniejszy i najsilniejszy rozpętała się na dobre!  Zwierzęta przekrzykiwały się wzajemnie. Jedne chwaliły się siłą, inne zwinnością, a jeszcze inne straszyły swoimi  ostrymi zębami lub wyśmiewały i obrażały sąsiadów. I nie wiadomo do czego by doszło, gdyby nie Zebra. Nieśmiało wychyliła się ze swojego okna i powiedziała:
— Hej! To ja, Zebra . Chciałam się przedstawić!
Zwierzęta zamilkły na chwilę i skierowały  wzrok  w okno Zebry, a ta  coraz śmielej mówiła dalej.
— Nie jestem silna, nie mam ostrych zębów, nie umiem wspinać się na drzewa, nie mam długiej szyi ani wspaniałej trąby. Kiedy się boję uciekam i to wychodzi mi najlepiej.  I nie lubię się kłócić — zapewniła.
Zwierzęta nie spuszczały wzroku z Zebry, która mówiła dalej:
—  Wiem, że każdy z was jest wspaniały; Lew ma piękną grzywę, Słoń ogromne uszy i niezwykłą trąbę,  Małpka zwinny ogonek, Żyrafa długą szyję, Krokodyl  piękną skórę. Niektórzy są silni, inni sprytni, a jeszcze inni pracowici. Ale są też leniwi i kłótliwi. Każdy jest inny — mądrze zauważyła.
— Mimo tych różnic, jeśli dobrze się poznamy, to na pewno uda nam się  w zgodzie mieszkać w babcinej szafie — powiedziała z nadzieją Zebra.
W pokoju panowała  cisza. Zwierzęta były chyba troszkę zawstydzone swoim zachowaniem, bo  przechwalały się, straszyły wzajemnie,  kłóciły, wyśmiewały z innych.  Wreszcie ciszę, która stała się już dla wszystkich niemiła, przerwała  Małpka głośnymi oklaskami  i okrzykiem: — Niech żyje  Zebra!
Pozostałe zwierzęta kolejno włączały się  do wiwatów i okrzyków na cześć Zebry.  To ona okazała się najmądrzejszą, a może i najważniejszą z nich.  Uradowany tym wszystkim, co się wydarzyło Słoń,  znowu wystawił  przez okno trąbę i na pokój poleciały strugi wody niczym z fontanny. Marysia po raz kolejny nie zdążyła uciec. Była cała mokra, ale tym razem wcale jej to nie przeszkadzało.

Opowiadania babci


Leon obudził się bardzo wcześnie. Były wakacje, więc nie chodził już do zerówki. Z tego powodu troszkę się cieszył,  a troszkę smucił. Bardzo lubił  spotkania z dziećmi i  zajęcia organizowane  przez panią Kasię, i troszkę za tym wszystkim tęsknił. Ale miał też powód do zadowolenia.  Cały dzisiejszy dzień spędzi z babcią, którą przecież też bardzo lubi.
Kiedy tak siedział na swoim łóżku i przecierał zaspane jeszcze oczy, do pokoju weszła babcia.
—  Widzę, że mój ranny ptaszek już wstał! — powiedziała z uśmiechem i mocno przytuliła Leona. Chłopczyk podniósł zdziwione oczy i zapytał:
— Jak to ranny ptaszek? Przecież nic mi się nie stało, babciu.  Nie jestem ranny!              — powiedział stanowczo.
Do określenia „ptaszek” Leon się przyzwyczaił, bo babcia często nazywała go ptaszyną. Ale słowo „ranny” zupełnie mu nie pasowało.  Na zdziwienie wnuka babcia  zareagowała serdecznym uśmiechem i powiedziała:
— Zanim całkiem się  obudzisz, przeczytam ci pewną historię, która pomoże zrozumieć, dlaczego czasami mówimy na kogoś „ranny ptaszek” — powiedziała Babcia, zdjęła z półki swoją książeczkę i zaczęła czytać.
Niedaleko brzozowego lasku, w niewielkiej wiosce otoczonej polami,  żyło bardzo dużo ptaków. Ich radosne ptasie trele ludzie słyszeli  od świtu. Przez cały dzień ptaki śpiewały i fruwały, zataczając kręgi nad wioską. Pewnego dnia ich radość zgasła.  Dowiedziały się, że zraniono skowronka.  Sroka potwierdziła tę  straszną dla wszystkich nowinę  i dodała, że ranny skowronek  musi się leczyć.

Ptaki przysiadły na jabłoni w pobliskim sadzie i zastanawiały się kto zranił skowronka, gdzie się to zdarzyło, kto mu pomaga, kto opatruje rany? Było już zbyt późno, by  szukać przyjaciela, dlatego ptaki umówiły się na następny dzień.
Rankiem spotkały się pod lasem, by ustalić plan poszukiwań. Ptakom pomagał  zając, bo świetnie znał okolicę. Gdy ustalono już trasę lotu, i wszystkie ptasie skrzydła były gotowe do startu, nagle sroka głośno skrzecząc zwróciła   uwagę na rosnącą samotnie jodełkę. Gdy  wszystkie ptaki popatrzyły we wskazanym kierunku, spostrzegły  siedzącego na gałęzi obok rudej wiewiórki skowronka. W skupieniu, jakby nigdy nic, czyścił swoje piórka. Ptaki natychmiast podfrunęły do skowronka i zasypały go pytaniami:" Jesteś ranny?"," Kto cię zranił?", "Gdzie jest twoja rana?" "Potrzebujesz pomocy?", "Jak ci pomóc?". Gdy zapadła wreszcie cisza, skowronek trochę zdziwiony, wszystko wyjaśnił. Okazało się, że jest zupełnie zdrowy  i  czuje się świetnie.  Niektórzy jednak mówią o nim „ranny ptaszek”, bo lubi wstawać wcześnie rano. Wtedy czuje się wspaniale i najpiękniej wychodzi mu śpiewanie. 
Po tych wyjaśnieniach  ptaki poderwały się do lotu i cała okolica przez długą chwilę przepełniona była ich radosnym trelem.
Kiedy babcia zamknęła książeczkę, Leon odetchnął z ulgą. Był bardzo zadowolony, że  skowronek jest cały i zdrowy. Lubił wszystkie ptaszki i często będąc w parku przysłuchiwał się ich głosom. Babcia pokazała wnukowi  zdjęcie skowronka, by dokładnie zobaczył jak wygląda  ten „ranny ptaszek”, co tak lubi wcześnie wstawać.
Zaraz potem uśmiechnięty chłopczyk poszedł do łazienki; umył buzię, uszy, szyję i oczywiście wyszorował ząbki. Robił to bardzo dokładnie choć czuł pustkę w brzuchu i już marzył o pysznym śniadaniu.

Darcie kotów

Po śniadaniu babcia zaproponowała Leonowi wyjście  na pobliski placyk. W piaskownicy i na przyrządach bawiła się już spora gromadka. Byli tam przedszkolni koledzy i koleżanki Leona, i sporo innych, nieznajomych dzieci. Leon zabrał ze sobą kilka niedużych samochodów  i ruszył do piaskownicy. Rozpoczęła się zabawa w wyścigi  samochodowe. Karol i Staś przygotowali tory, po których inni chłopcy przesuwali samochody. Każdy starał się robić to jak najszybciej, by jako pierwszy minąć linię mety. Wszystko układało się znakomicie, aż do momentu gdy Julek i Marek zaczęli  kłócić się o to, który z nich wygrał wyścig. Babcia podeszła do dwóch małych rajdowców, by pomóc rozwiązać konflikt. Zaproponowała powtórkę wyścigu. Niestety, obrażeni chłopcy wciąż krzyczeli na siebie i trudno było ich uspokoić. Wtedy babcia powiedziała:
— Widzę, że zamiast ładnie się bawić, drzecie ze sobą koty!
Leon nie zrozumiał do końca słów babci, dlatego gdy wrócili do domu poprosił:
— Babciu, wytłumacz mi proszę, co to znaczy „drzecie koty”.
A w jego wyobraźni już, już Julek i Marek zabierali się za krzywdzenie ulubionych przez niego kotów.  Na szczęście babcia szybko sięgnęła po swoją książeczkę,  przewróciła kilka kartek i zaczęła czytać.
Pewnego razu na podwórku spotkał się mały kotek ze szczeniakiem. Mieli ochotę na wspólną zabawę. Kotek zaproponował chodzenie po płocie, bo był niezwykle zwinnym zwierzątkiem.    Z łatwością wskoczył na płot i zachęcał pieska, by zrobił to samo. Niestety, szczeniaczkowi mimo wielu prób ta sztuka się nie udała.  Kot spoglądał z góry i  zaśmiewał się z tego, co robi pies. Pokazywał przy tym różne sztuczki, zgrabnie pokonywał drewniane sztachety. A szczeniak coraz bardziej się denerwował; biegał wkoło i  coraz głośniej szczekał.       W końcu kotu znudziła się taka zabawa. Pomyślał, że może warto pobawić się z psem na ziemi, skoro nie potrafi wejść na górę. Zeskoczył  sprytnie z płotu, ale gdy chciał zbliżyć się do szczeniaka,  ten zawarczał pokazując swoje ostre jak szpilki kły i   rzucił się do ataku. Był zdenerwowany i nie miał zamiaru podarować kotu wyśmiewania się z niego. Kot uznał,  że trzeba uciekać, ale nim to zrobił nazwał psa ostatnią łamagą.   Ten odwzajemnił się podobnymi wyzwiskami i rozpoczął pogoń. Odtąd kiedykolwiek spotkali się na podwórku, zawsze dochodziło między nimi do awantury i szalonej gonitwy. I tak jest do dzisiejszego dnia; pies i  kot wciąż są skłóceni, drą ze sobą koty.

Babcia skończyła czytać, a Leon jeszcze chwilę myślał o całej sytuacji w piaskownicy i o opowiadaniu babci, które wydawało się początkowo całkiem wesołe. Uśmiechał się, gdy wyobrażał sobie kota siedzącego na płocie i szczekającego  psa. Ale jak przypominał sobie kłótnię Julka i Marka, wcale nie chciało mu się śmiać.  Postanowił, że dopilnuje, by chłopcy podali sobie ręce na zgodę i znów  bawili się razem.

 Chytre liski

Po powrocie ze spaceru babcia zajęła się przygotowaniem obiadu. Leon był pomocnikiem; mył warzywa pod bieżącą wodą i podawał je babci, która obierała i kroiła wszystko na małe kawałeczki. Potem warzywne kostki z marchewki, pora, pietruszki, selera i pomidorów trafiły do garnka z wodą, by w niedługim czasie zamienić się w pyszną zupę pomidorową. Leon ją uwielbiał!  Dziadek chyba też, bo gdy babcia oświadczyła, że już można nakrywać do stołu, w drzwiach stanął właśnie on, dziadek Antek. Razem z nim do domu  przyszły lody ukryte w małej reklamówce. Babcia nie była z tego zadowolona,  bo uważała, że w takim upale jaki panował tego lata,  zjedzenie lodów może skończyć się bólem gardła. — Schowaj, proszę lody do zamrażalnika —  zwróciła się do dziadka.
Ale Jeremi już je zauważył. Jego buzia sama uśmiechała się do zamrożonych lodowych rożków. Podszedł szybciutko do babci i zapytał:
— Babciuuuuu, a jak zjem całą zupę, to dostanę w nagrodę loda?
Babcia spojrzała na wnuka z uśmiechem i przypomniała:
— Leonku, ale ty przecież uwielbiasz pomidorową i zawsze prosisz o dolewkę.  Za co miałaby być ta nagroda? — zapytała i dodała:
— Mój ty mały, chytry lisku!
Jeremi chwilkę pomyślał, a że nie udało mu się w pełni zrozumieć słów babci, zapytał:
— Babciuuuu, dlaczego jestem chytrym liskiem?
— Jak zjemy obiad, to spróbuję ci to wytłumaczyć — z uśmiechem odpowiedziała babcia.
Wszyscy troje szybko uwinęli się z jedzeniem, bo byli już bardzo głodni, a w dodatku i Jeremi, i dziadek czekali na swoją porcję lodów. Babcia podała  pucharki wypełnione wspaniałym lodowo –  owocowym deserem i usiadła obok Leona.
— Teraz posłuchaj mojej historyjki — zwróciła się do wnuka.
W małym lasku mieszkał rudy Lisek z kolegami. Mieli norę, która chroniła ich przed deszczem i innymi drapieżnikami. Żyli wygodnie i wcale nie musieli dużo pracować, by tak było. Z wielką łatwością zdobywali pożywienie, ponieważ bardzo blisko lasku stał kurnik. Mieszkało tam wiele tłustych kur, które znosiły ogromną ilość jaj. To były lisie przysmaki. Nic dziwnego, że każdy z nich miał na brzuchu sporo sadła. Liski całymi dniami leniuchowały. Kiedy były głodne biegły do kurnika i zaspakajały swój głód w oka mgnieniu.
Właściciel kurnika był bardzo zmartwiony, bo zauważył, że ktoś kradnie jego jajka, a i kur czasami nie mógł się doliczyć. Pomyślał, że czas coś z tym zrobić. I już niebawem liski dowiedziały się, że kurnika strzeże wielki, groźny pies. Były bardzo zmartwione. Bały się psa, więc zrezygnowały z wypraw do kurnika. Nie potrafiły zdobyć nic innego do jedzenia. Powoli znikało ich sadełko, a kiszki zaczęły grać marsza. To znaczyło, że były zupełnie puste. Głodowa śmierć zajrzała liskom w oczy. Ale pomyślały sobie, że przecież  można rozwiązać każdy problem. Jak nie jednym sposobem, to innym. Usiadły, naradziły się i znalazły  sposób. Był to chytry sposób. Podeszły do kurnika i pozwoliły, by pies je zauważył. Gdy tak się stało, uciekły za stodołę. Pies przybiegł za nimi. Szukał i wąchał, ale liski sprytnie się ukryły. W pewnym momencie pies usłyszał śpiew. To liski nuciły kołysanki. Pies poczuł się senny. Ułożył się na trawie i zasnął. Liski tylko na to czekały. Pobiegły do kurnika i zdobyły pożywienie. Zapełniły swoje brzuszki i zadowolone udały się na odpoczynek koło swojej nory.  Właściciel kurnika był  zły na psa, który nie poradził sobie z chytrymi liskami.
Gdy babcia skończyła czytać,  zapytała Leona:
— Wiesz już dlaczego nazwałam cię „chytrym liskiem”?
Odpowiedzią były  tylko mocno zdziwione  oczy. Leon nie powiedział nic;  może dlatego, że zajadał lody, a może jednak nie zrozumiał o co chodziło babci?
— Wytłumaczę ci to jeszcze raz — zaproponowała.
— Bardzo lubisz pomidorową zupkę, ale chciałeś też dostać lody— zaczęła.
— Zamiast poprosić o nie, poprosiłeś o nagrodę za zjedzenie zupy, którą przecież i tak zjadłbyś z apetytem.  Okazałeś się przebiegły, podobnie  jak lisek.  Ale ja wolę, kiedy jesteś szczery i otwarcie mówisz mi, czego byś chciał — zakończyła.
Po tych słowach Leon troszkę się zaróżowił, ale babcia nie zwróciła na to uwagi, tylko przytuliła wnuka mocno i pocałowała jego słodki od lodów policzek.
Późnym popołudniem do babci przyszli rodzice Leona.  Po radosnym przywitaniu  mama zapytała synka:
— Czy wydarzyło się dzisiaj coś ciekawego? — Tak mamo, byłem dzisiaj rannym ptaszkiem i chytrym liskiem, a Julek i Marek darli ze sobą koty. Jak chcesz wiedzieć więcej, to zapytaj babcię, albo poproś, by przeczytała ci książeczkę — odpowiedział Leon.

niedziela, 17 listopada 2013

Przyjaźń

Od tamtej pory minęło wiele wieków. To bardzo długo, bo jeden wiek trwa aż sto lat! Ale prawda, którą odkrył wtedy pewien Książę,  wciąż trwa.  Czego się dowiedział, co odkrył? Posłuchaj.

W  ogromnym zamku, otoczonym z każdej strony fosą z mostem zwodzonym, żyła rodzina królewska;  mama Królowa, tata Król i ich siedmioletni synek, mały Książę. Chłopczyk niczym szczególnym nie różnił się od innych dzieci; kochał swoich rodziców, lubił się bawić i wyjadać z glinianego garnca słodki miód. Chyba tylko jego stroje były niezwykłe,  ale to przecież nie ma większego znaczenia. 
Książę nie miał rodzeństwa, więc  kompanami do zabaw stały się służki i słudzy królewskiej pary. Najczęściej urządzano małemu Księciu przyjęcia, w czasie których odgrywał  rolę dorosłego króla. Lubił też skakać na jednej nodze po zamkowej posadzce i urządzać różne wyścigi. Bardzo rzadko chłopiec wychodził na dwór, bo nie mógł tam być sam. Rodzice bali się o bezpieczeństwo swojego jedynaka, a  w tamtych czasach napaści na zamki zdarzały się dość często.  Tak więc mały Książę swoje życie spędzał w zamkowych komnatach.
Pewnego dnia, gdy nikt ze służby nie miał czasu, by towarzyszyć królewskiemu synkowi w zabawach, chłopiec  zainteresował się widokiem w oknie. Stojąc tuż przy nim widział tylko kawałek nieba. Ale był sprytnym chłopcem, dlatego przyciągnął pod okno wielkie krzesło,  po czym wdrapał się na nie, mimo że było bardzo wysokie.  Gdy stanął na palcach, jego  oczom  ukazał się wspaniały widok. Zobaczył nie tylko fosę, ale też zielone łąki położone po jej drugiej stronie i  gęste zarośla, wysmukłe drzewa, a nawet  fruwające wysoko duże ptaki. Chłopiec był tym widokiem oczarowany. Pomyślał wtedy, że świat jest piękny. I kiedy tak stał wpatrując się w płynące niebem białe obłoki, coś szczególnego zwróciło jego uwagę. Zobaczył dzieci biegające po zielonej łące; chłopców w śmiesznych, kusych spodenkach na szelkach i dziewczynki w długich spódnicach i białych fartuszkach, zupełnie podobnych do tych, które nosiła królewska kucharka.  Dzieci śmiały się i biegały poklepując się wzajemnie. Książę  zauważył, że ubrania dzieci były trochę inne niż te które sam nosił, a w dodatku na stopach rozbawionej gromadki nie było bucików. Wszyscy biegali na bosaka. On sam też czasami lubił tak biegać, ale mama Królowa gniewała się za takie bieganie po zimnych zamkowych posadzkach, bo często kończyło się katarem.
Książę zszedł z krzesła i pobiegł do rodziców podzielić się swoją radością z odkrycia jakiego dokonał.  Nie będzie już bawił się sam lub z królewską służbą, pójdzie do dzieci. 
Niestety, Król i Królowa nie byli tak szczęśliwi jak ich synek, gdy dowiedzieli się o planach Księcia. Królowa krzyczała, że nie pozwoli na zabawę z dziećmi ubogich wieśniaków, bo to przyniosłoby wstyd rodzinie królewskiej. Chłopiec przy okazji dowiedział się, że wieśniacy to biedni ludzie, żyjący z uprawy ziemi poza murami zamku, którzy prócz sporej gromadki dzieci nie mają wiele więcej.  Książę był zasmucony tym, że nie może bawić się z dziećmi, tylko dlatego, że  pochodzi z rodziny królewskiej. Ale, według rodziców,  ma przecież wszystko czego dusza zapragnie. I tak zakończono temat zabawy Księcia z wiejskimi dziećmi.
Królewska para była przekonana, że ich synek szybko zapomni o sprawie. I tak się stało. Minęło jednak kilka kolejnych lat i problem powrócił.  Pewnego dnia,  kiedy małemu Księciu dokuczała samotność, postanowił pooglądać świat przez okno.  Przystawił krzesło i zauważył, że dużo łatwiej niż kiedyś, poszło mu wchodzenie na wysoki mebel. Znaczyło to, że sporo podrósł.  Stojąc w oknie, zobaczył po drugiej stronie fosy na łące, tak jak kiedyś, bawiącą się gromadkę dzieci.  Książę spostrzegł, że i one są większe, bo spodnie chłopców i spódnice dziewczynek były teraz wyraźnie za krótkie.  Królewski syn coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że są  takimi samymi dziećmi,  a różni ich tylko ubranie. Tak samo biegają, śmieją się, śpiewają i bawią.  Wtedy zdecydował, że spotka się z nimi. Królowa rwała włosy z głowy, Król miotał się w bezsilności, bo Książę z uporem trwał przy swoim zamiarze. Jak postanowił, tak zrobił. Ostatecznie rodzice, choć niezadowoleni, nie zabronili chłopcu zrealizować jego planu, bo cierpieli okrutnie, gdy oczy synka wypełniały łzy.
Kiedy opuszczono zwodzony most, chłopiec ruszył ku zielonym łąkom. Dzieci z zaciekawieniem przyglądały się małemu przybyszowi i choć były nieco onieśmielone, zaprosiły go do wspólnej zabawy. Chłopcy strzelali  z własnoręcznie wykonanych łuków do celu. Dla Księcia też zrobiono podobny łuk wykorzystując kawałek  gałęzi i łyko, z którego powstała  cięciwa. Książę dostał swoją  strzałę, czyli prosty krótki kijek, który zaczepiony za cięciwę, po naciągnięciu łuku szybował do celu. Królewski syn był tak uradowany zabawą  z  biednymi , wiejskimi dziećmi, że wracając do zamku, już myślał o następnym spotkaniu. Nie skorzystał też z karocy, którą rodzice przysłali po niego.  Odważnie stąpał po wysokiej, zielonej trawie i całą drogę przebył  piechotą.
Kiedy przyszedł do zamku, popędził podzielić się swoją radością z rodzicami. Mama Królowa leżała w komnacie z zimnym okładem na głowie, bo bardzo źle się poczuła, kiedy syn opuścił zamek. Tata Król był zdenerwowany. Powtarzał synkowi w kółko, że nie powinien się bawić z takimi biednymi dziećmi, bo jest królewskim synem i  jako tak ważna osoba może kontaktować się tylko z królewskimi potomkami. Ale,  zachwyconemu nowo poznanymi chłopcami i dziewczynkami Księciu, słowa ojca sprawiały wielką przykrość. Kolejne dni  również spędził na zabawach , po których wracał do zamku coraz radośniejszy. Wkrótce i rodzice dostrzegli  zmiany zachodzące u syna; stał się odważniejszy  i silniejszy. Potrafił znacznie więcej niż dotąd. Już nikt nie musiał pomagać mu przy ubieraniu, miał doskonały apetyt i  skończyły się  problemy z  jedzeniem. Polubił mleko, którego nie chciał pić już od dawna, a szczególnie zachwalał mleko prosto od krowy. Znał wiejskie zwierzęta  i opowiadał o ich zwyczajach. Ze smutkiem myślał o tych latach, które spędził w samotności  i o tych ostatnich, gdy zajmował się głównie podglądaniem bawiących się rówieśników.  Więź między królewskim synem, a wiejskimi dziećmi coraz bardziej się zacieśniała. Po pewnym czasie para królewska wyraziła zgodę, by syn mógł  zapraszać rówieśników do zamku. Książę odkrył, że bogactwo,  które posiada  jego rodzina, nie jest najważniejsze.  Dla każdego człowieka  ważna, a może najważniejsza jest przyjaźń. Książę pielęgnował ją przez długie lata.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Zabawy przedszkolaków

Czy jest deszcz, czy słońce świeci,
do przedszkola idą dzieci.
Uśmiechają się do  pani,
pani ma zagadki dla nich.
    
W sali zabaw jest gotowy,
Kuby wielki plac budowy.
Powiedz, proszę Kubusiowi,
z czego może domy zrobić?

Ola bawi się lalkami
ze swymi koleżankami.
Czego lalka potrzebuje,
gdy na spacer z nią wędrujesz?

Adaś lubi samochody,
organizuje zawody,
gdy już skończy się zabawa
gdzie ma autka poukładać?

Kredki trzyma w ręku Ewa,
powiedz, co jeszcze potrzeba,
by obrazek  dla jej mamy
pięknie był namalowany?

Ciasteczkami Staś częstuje,
czego chłopczyk potrzebuje,
by ułożyć te pyszności
i do stołu prosić gości?

Kończy się już dzień w przedszkolu,
powiedz Kubo, Stasiu, Olu,
jak żegnają dzieci panią,
gdy  do domu już wracają?

piątek, 1 listopada 2013

Spacer w deszczu

Czasami wydaje się niektórym, że są z cukru;)


Dziś nie wyszedł Jaś na spacer,
bo od rana niebo płacze.
Lecą deszczu wielkie krople,
cały świat za oknem moknie!

Jaś przykleił nos do szyby
i jest bardzo nieszczęśliwy...
Nie pobiegnie na plac zabaw,
z kolegami nie pogada!

Po mieszkaniu  Jaś się snuje,
niczym dziś się nie zajmuje.
Próżno patrzą w jego stronę
książki równo ustawione.

Do zabawy są gotowe
cztery autka prawie nowe,
klocki, kredki, malowanki,
dzwonki, trąbka i organki.

Są gotowe także misie,
by zabawiać Jasia dzisiaj.
Wyglądają wciąż z szuflady,
lecz na Jasia nie ma rady.

Ja też chcę Jasiowi pomóc,
bo z uporem siedzi w domu.
- Jasiu, ja cię bardzo proszę,
pelerynę włóż, kalosze
i na spacer idź, jak co dzień.
Nie rozpuścisz się wszak w wodzie!

Książeczka z bajką o Mariannie

Właśnie ukazała się książeczka z bajkami (10 wyróżnionych) z Wielkiego Konkursu Blogowych Bajek.
Z niecierpliwością czekam na egzemplarze autorskie, by zobaczyć jak zilustrowano mój Sen Marianny, bajeczkę napisaną na Konkurs, która pokonała prawie 900 innych bajek.



Ilustracja na okładce jest bardzo ładna. Książeczka w formacie  A4 z twardymi okładkami, a to ważne;)
W jury Konkursu zasiadali:
  • Małgorzata Gutowska Adamczyk (pisarka, historyk teatru, scenarzystka filmowa)
  • Martyna Wojciechowska (dziennikarka, podróżniczka)
  • Paweł Zawitkowski (autor serii książek i filmów „Mamo, Tato co Ty na to?”)
  • Agnieszka Stelmaszyk (  autorka Kronik Archeo)
  • Marcin Mortka (autor min. magicznej opowieści " Przygody Tappiego z Szepczącego Lasu")
  • Katarzyna Skrzynecka (wszystkim znana aktorka,kochająca literaturę dziecięcą, mama)
Sen Marianny można znaleźć na moim drugim blogu:  http://zbabcinejszuflady.blog.pl/2013/07/19/sen-marianny/