poniedziałek, 18 listopada 2013

Opowiadania babci


Leon obudził się bardzo wcześnie. Były wakacje, więc nie chodził już do zerówki. Z tego powodu troszkę się cieszył,  a troszkę smucił. Bardzo lubił  spotkania z dziećmi i  zajęcia organizowane  przez panią Kasię, i troszkę za tym wszystkim tęsknił. Ale miał też powód do zadowolenia.  Cały dzisiejszy dzień spędzi z babcią, którą przecież też bardzo lubi.
Kiedy tak siedział na swoim łóżku i przecierał zaspane jeszcze oczy, do pokoju weszła babcia.
—  Widzę, że mój ranny ptaszek już wstał! — powiedziała z uśmiechem i mocno przytuliła Leona. Chłopczyk podniósł zdziwione oczy i zapytał:
— Jak to ranny ptaszek? Przecież nic mi się nie stało, babciu.  Nie jestem ranny!              — powiedział stanowczo.
Do określenia „ptaszek” Leon się przyzwyczaił, bo babcia często nazywała go ptaszyną. Ale słowo „ranny” zupełnie mu nie pasowało.  Na zdziwienie wnuka babcia  zareagowała serdecznym uśmiechem i powiedziała:
— Zanim całkiem się  obudzisz, przeczytam ci pewną historię, która pomoże zrozumieć, dlaczego czasami mówimy na kogoś „ranny ptaszek” — powiedziała Babcia, zdjęła z półki swoją książeczkę i zaczęła czytać.
Niedaleko brzozowego lasku, w niewielkiej wiosce otoczonej polami,  żyło bardzo dużo ptaków. Ich radosne ptasie trele ludzie słyszeli  od świtu. Przez cały dzień ptaki śpiewały i fruwały, zataczając kręgi nad wioską. Pewnego dnia ich radość zgasła.  Dowiedziały się, że zraniono skowronka.  Sroka potwierdziła tę  straszną dla wszystkich nowinę  i dodała, że ranny skowronek  musi się leczyć.

Ptaki przysiadły na jabłoni w pobliskim sadzie i zastanawiały się kto zranił skowronka, gdzie się to zdarzyło, kto mu pomaga, kto opatruje rany? Było już zbyt późno, by  szukać przyjaciela, dlatego ptaki umówiły się na następny dzień.
Rankiem spotkały się pod lasem, by ustalić plan poszukiwań. Ptakom pomagał  zając, bo świetnie znał okolicę. Gdy ustalono już trasę lotu, i wszystkie ptasie skrzydła były gotowe do startu, nagle sroka głośno skrzecząc zwróciła   uwagę na rosnącą samotnie jodełkę. Gdy  wszystkie ptaki popatrzyły we wskazanym kierunku, spostrzegły  siedzącego na gałęzi obok rudej wiewiórki skowronka. W skupieniu, jakby nigdy nic, czyścił swoje piórka. Ptaki natychmiast podfrunęły do skowronka i zasypały go pytaniami:" Jesteś ranny?"," Kto cię zranił?", "Gdzie jest twoja rana?" "Potrzebujesz pomocy?", "Jak ci pomóc?". Gdy zapadła wreszcie cisza, skowronek trochę zdziwiony, wszystko wyjaśnił. Okazało się, że jest zupełnie zdrowy  i  czuje się świetnie.  Niektórzy jednak mówią o nim „ranny ptaszek”, bo lubi wstawać wcześnie rano. Wtedy czuje się wspaniale i najpiękniej wychodzi mu śpiewanie. 
Po tych wyjaśnieniach  ptaki poderwały się do lotu i cała okolica przez długą chwilę przepełniona była ich radosnym trelem.
Kiedy babcia zamknęła książeczkę, Leon odetchnął z ulgą. Był bardzo zadowolony, że  skowronek jest cały i zdrowy. Lubił wszystkie ptaszki i często będąc w parku przysłuchiwał się ich głosom. Babcia pokazała wnukowi  zdjęcie skowronka, by dokładnie zobaczył jak wygląda  ten „ranny ptaszek”, co tak lubi wcześnie wstawać.
Zaraz potem uśmiechnięty chłopczyk poszedł do łazienki; umył buzię, uszy, szyję i oczywiście wyszorował ząbki. Robił to bardzo dokładnie choć czuł pustkę w brzuchu i już marzył o pysznym śniadaniu.

Darcie kotów

Po śniadaniu babcia zaproponowała Leonowi wyjście  na pobliski placyk. W piaskownicy i na przyrządach bawiła się już spora gromadka. Byli tam przedszkolni koledzy i koleżanki Leona, i sporo innych, nieznajomych dzieci. Leon zabrał ze sobą kilka niedużych samochodów  i ruszył do piaskownicy. Rozpoczęła się zabawa w wyścigi  samochodowe. Karol i Staś przygotowali tory, po których inni chłopcy przesuwali samochody. Każdy starał się robić to jak najszybciej, by jako pierwszy minąć linię mety. Wszystko układało się znakomicie, aż do momentu gdy Julek i Marek zaczęli  kłócić się o to, który z nich wygrał wyścig. Babcia podeszła do dwóch małych rajdowców, by pomóc rozwiązać konflikt. Zaproponowała powtórkę wyścigu. Niestety, obrażeni chłopcy wciąż krzyczeli na siebie i trudno było ich uspokoić. Wtedy babcia powiedziała:
— Widzę, że zamiast ładnie się bawić, drzecie ze sobą koty!
Leon nie zrozumiał do końca słów babci, dlatego gdy wrócili do domu poprosił:
— Babciu, wytłumacz mi proszę, co to znaczy „drzecie koty”.
A w jego wyobraźni już, już Julek i Marek zabierali się za krzywdzenie ulubionych przez niego kotów.  Na szczęście babcia szybko sięgnęła po swoją książeczkę,  przewróciła kilka kartek i zaczęła czytać.
Pewnego razu na podwórku spotkał się mały kotek ze szczeniakiem. Mieli ochotę na wspólną zabawę. Kotek zaproponował chodzenie po płocie, bo był niezwykle zwinnym zwierzątkiem.    Z łatwością wskoczył na płot i zachęcał pieska, by zrobił to samo. Niestety, szczeniaczkowi mimo wielu prób ta sztuka się nie udała.  Kot spoglądał z góry i  zaśmiewał się z tego, co robi pies. Pokazywał przy tym różne sztuczki, zgrabnie pokonywał drewniane sztachety. A szczeniak coraz bardziej się denerwował; biegał wkoło i  coraz głośniej szczekał.       W końcu kotu znudziła się taka zabawa. Pomyślał, że może warto pobawić się z psem na ziemi, skoro nie potrafi wejść na górę. Zeskoczył  sprytnie z płotu, ale gdy chciał zbliżyć się do szczeniaka,  ten zawarczał pokazując swoje ostre jak szpilki kły i   rzucił się do ataku. Był zdenerwowany i nie miał zamiaru podarować kotu wyśmiewania się z niego. Kot uznał,  że trzeba uciekać, ale nim to zrobił nazwał psa ostatnią łamagą.   Ten odwzajemnił się podobnymi wyzwiskami i rozpoczął pogoń. Odtąd kiedykolwiek spotkali się na podwórku, zawsze dochodziło między nimi do awantury i szalonej gonitwy. I tak jest do dzisiejszego dnia; pies i  kot wciąż są skłóceni, drą ze sobą koty.

Babcia skończyła czytać, a Leon jeszcze chwilę myślał o całej sytuacji w piaskownicy i o opowiadaniu babci, które wydawało się początkowo całkiem wesołe. Uśmiechał się, gdy wyobrażał sobie kota siedzącego na płocie i szczekającego  psa. Ale jak przypominał sobie kłótnię Julka i Marka, wcale nie chciało mu się śmiać.  Postanowił, że dopilnuje, by chłopcy podali sobie ręce na zgodę i znów  bawili się razem.

 Chytre liski

Po powrocie ze spaceru babcia zajęła się przygotowaniem obiadu. Leon był pomocnikiem; mył warzywa pod bieżącą wodą i podawał je babci, która obierała i kroiła wszystko na małe kawałeczki. Potem warzywne kostki z marchewki, pora, pietruszki, selera i pomidorów trafiły do garnka z wodą, by w niedługim czasie zamienić się w pyszną zupę pomidorową. Leon ją uwielbiał!  Dziadek chyba też, bo gdy babcia oświadczyła, że już można nakrywać do stołu, w drzwiach stanął właśnie on, dziadek Antek. Razem z nim do domu  przyszły lody ukryte w małej reklamówce. Babcia nie była z tego zadowolona,  bo uważała, że w takim upale jaki panował tego lata,  zjedzenie lodów może skończyć się bólem gardła. — Schowaj, proszę lody do zamrażalnika —  zwróciła się do dziadka.
Ale Jeremi już je zauważył. Jego buzia sama uśmiechała się do zamrożonych lodowych rożków. Podszedł szybciutko do babci i zapytał:
— Babciuuuuu, a jak zjem całą zupę, to dostanę w nagrodę loda?
Babcia spojrzała na wnuka z uśmiechem i przypomniała:
— Leonku, ale ty przecież uwielbiasz pomidorową i zawsze prosisz o dolewkę.  Za co miałaby być ta nagroda? — zapytała i dodała:
— Mój ty mały, chytry lisku!
Jeremi chwilkę pomyślał, a że nie udało mu się w pełni zrozumieć słów babci, zapytał:
— Babciuuuu, dlaczego jestem chytrym liskiem?
— Jak zjemy obiad, to spróbuję ci to wytłumaczyć — z uśmiechem odpowiedziała babcia.
Wszyscy troje szybko uwinęli się z jedzeniem, bo byli już bardzo głodni, a w dodatku i Jeremi, i dziadek czekali na swoją porcję lodów. Babcia podała  pucharki wypełnione wspaniałym lodowo –  owocowym deserem i usiadła obok Leona.
— Teraz posłuchaj mojej historyjki — zwróciła się do wnuka.
W małym lasku mieszkał rudy Lisek z kolegami. Mieli norę, która chroniła ich przed deszczem i innymi drapieżnikami. Żyli wygodnie i wcale nie musieli dużo pracować, by tak było. Z wielką łatwością zdobywali pożywienie, ponieważ bardzo blisko lasku stał kurnik. Mieszkało tam wiele tłustych kur, które znosiły ogromną ilość jaj. To były lisie przysmaki. Nic dziwnego, że każdy z nich miał na brzuchu sporo sadła. Liski całymi dniami leniuchowały. Kiedy były głodne biegły do kurnika i zaspakajały swój głód w oka mgnieniu.
Właściciel kurnika był bardzo zmartwiony, bo zauważył, że ktoś kradnie jego jajka, a i kur czasami nie mógł się doliczyć. Pomyślał, że czas coś z tym zrobić. I już niebawem liski dowiedziały się, że kurnika strzeże wielki, groźny pies. Były bardzo zmartwione. Bały się psa, więc zrezygnowały z wypraw do kurnika. Nie potrafiły zdobyć nic innego do jedzenia. Powoli znikało ich sadełko, a kiszki zaczęły grać marsza. To znaczyło, że były zupełnie puste. Głodowa śmierć zajrzała liskom w oczy. Ale pomyślały sobie, że przecież  można rozwiązać każdy problem. Jak nie jednym sposobem, to innym. Usiadły, naradziły się i znalazły  sposób. Był to chytry sposób. Podeszły do kurnika i pozwoliły, by pies je zauważył. Gdy tak się stało, uciekły za stodołę. Pies przybiegł za nimi. Szukał i wąchał, ale liski sprytnie się ukryły. W pewnym momencie pies usłyszał śpiew. To liski nuciły kołysanki. Pies poczuł się senny. Ułożył się na trawie i zasnął. Liski tylko na to czekały. Pobiegły do kurnika i zdobyły pożywienie. Zapełniły swoje brzuszki i zadowolone udały się na odpoczynek koło swojej nory.  Właściciel kurnika był  zły na psa, który nie poradził sobie z chytrymi liskami.
Gdy babcia skończyła czytać,  zapytała Leona:
— Wiesz już dlaczego nazwałam cię „chytrym liskiem”?
Odpowiedzią były  tylko mocno zdziwione  oczy. Leon nie powiedział nic;  może dlatego, że zajadał lody, a może jednak nie zrozumiał o co chodziło babci?
— Wytłumaczę ci to jeszcze raz — zaproponowała.
— Bardzo lubisz pomidorową zupkę, ale chciałeś też dostać lody— zaczęła.
— Zamiast poprosić o nie, poprosiłeś o nagrodę za zjedzenie zupy, którą przecież i tak zjadłbyś z apetytem.  Okazałeś się przebiegły, podobnie  jak lisek.  Ale ja wolę, kiedy jesteś szczery i otwarcie mówisz mi, czego byś chciał — zakończyła.
Po tych słowach Leon troszkę się zaróżowił, ale babcia nie zwróciła na to uwagi, tylko przytuliła wnuka mocno i pocałowała jego słodki od lodów policzek.
Późnym popołudniem do babci przyszli rodzice Leona.  Po radosnym przywitaniu  mama zapytała synka:
— Czy wydarzyło się dzisiaj coś ciekawego? — Tak mamo, byłem dzisiaj rannym ptaszkiem i chytrym liskiem, a Julek i Marek darli ze sobą koty. Jak chcesz wiedzieć więcej, to zapytaj babcię, albo poproś, by przeczytała ci książeczkę — odpowiedział Leon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz